środa, 19 marca 2014

Rozdział 5 ~ Pokątna.

Kolejne 5 dni minęło w spokoju. Nie poruszałam tematu tamtej rozmowy na poddaszu. Jakoś nie było okazji, a poza tym dobrze wiedziałam, że babcia wcale nie chce się w nią zagłębiać, mimo iż powiedziała, że dowiem się wszystkiego, co będę chciała. Znałam już dobrze dom, dlatego czułam się dość pewnie. Nie miałam jednak, co robić, dlatego tęskniłam za Narumi. Byłam dwa razy na zakupach, co poprawiło mi trochę humor. Guildford okazało się niezbyt dużym, miłym miastem, z mnóstwem sklepików. Gdy zapytałam babcię, kiedy pójdziemy w odwiedziny do Spinnet'ów, odpowiedziała, że może za jakiś tydzień lub dwa. I chociaż wcale mnie aż tak nie cieszyła ta wizyta, nie chciałam cały czas tylko siedzieć w domu.
Pewnego wieczora spotkałam dziadka wychodzącego z zamkniętego pokoju na parterze. Babci wtedy nie było. Miał w ręku szklankę z jakimś płynem koloru bursztynowego. 
-Dziadku? Co znajduje się za tymi drzwiami? - spojrzałam na niego z podejrzliwością.
-Yyy...trzymam tam... książki..eee..potrzebne mi do...-próbował się tłumaczyć.
-Taaa, doprawdy. Książki w płynie? -Na te słowa spojrzał na szklankę i uświadomił sobie, jaką palnął głupotę.
-No już dobrze... To tak na rozluźnienie. Ale nie mów babci. To będzie nasz mały sekrecik. Przecież nie jestem alkoholikiem.
Zbliżał się przyjazd mamy. Cieszyłam się, bo w końcu miałyśmy się rozstać na tyle czasu... To mnie najbardziej bolało, ale tylko to. Chciałam jechać do Hogwartu, bo czułam, że ta szkoła będzie o sto razy lepsza od mojej poprzedniej. Tam wszyscy się ze mnie śmiali, bo byłam poniekąd inna. Teraz już wiem, dlaczego... Ale wkrótce zacznę nowe życie.
Czekaliśmy w trójkę na mamę w porcie. Wreszcie wysiadła.
-Oh, nareszcie! Ten mugolski transport. Strasznie wolny! Mówiłam, żebyś się z nami tele...
-Nawet nie ma mowy. -ucałowała się z babcią i dziadkiem.-Witaj, Bonnie.
Podbiegłam do niej i rzuciłam się jej w ramiona. Zawsze byłyśmy bardzo blisko. 
Musieliśmy jechać samochodem, bo mama nie zgodziła się na inną próbę przemieszczenia się. Babcia oczywiście nie była z tego zadowolona. Dziadek potrafił kierować, ale rzadko używali auta. Dlatego też wszyscy odetchnęli z ulgą, gdy podróż się skończyła. Mama miała spać w jednym z pokoi gościnnych na I piętrze. Raczej jej to odpowiadało. Zaproponowałam, że pokażę jej wszystkie pomieszczenia, które mogą się jej... przydać. Obejrzała również pokój taty...
Nareszcie coś miało się wydarzyć, bo dwa dni później przy wspólnym obiedzie dziadek oznajmił:
-Jedziemy na Pokątną!
-Gdzie?!- zakrztusiłam się kawałkiem pieczeni.
-Na Pokątną! To ulica, na której będziesz mogła kupić wszystkie przybory szkolne. A żeby się tam dostać, musimy jechać do Londynu.
-A kiedy dokładnie?
-Jutro rano. O 8:30 macie być wszystkie trzy gotowe. Pojedziemy samochodem...
-Tylko nie to! - jęknęła babcia. Naprawdę nie znosiła podróży tym środkiem transportu.
-Babciu! - powiedziałam z wyrzutem, gdy zobaczyłam lekko posmutniały wyraz twarzy mamy.
-Przepraszam Bonnie.. i Jenny, Ciebie też.
Nazajutrz wstałam, wzięłam szybki prysznic i spakowałam potrzebne rzeczy. Gdy miałam już schodzić na dół, usłyszałam głos babci:
-Bonnie, tylko nie zapomnij wziąć swojego listu!
Właśnie! List! Odkąd go otrzymałam, nie miałam czasu go przeczytać, a raczej kompletnie o tym zapomniałam. Tylko po co mam go zabierać? Jako, że się spieszyłam, nie zastanawiałam się nad tym dłużej, tylko posłusznie spakowałam kopertę do torebki.
Około godziny później znajdowaliśmy się już w Londynie. Och, cóż za cudowne miasto! Te budki telefoniczne, żółte taksówki, piętrowe autobusy...  Nie wiedziałam, na co patrzeć. Dziadek stwierdził, że możemy trochę obejrzeć, więc zabrał nas na London Eye, widzieliśmy też Big Ben i przejeżdżaliśmy przez Tower Bridge. Babcia nie była jakoś specjalnie podekscytowana, narzekała na mugoli kręcących się wszędzie.
W końcu zostawiliśmy samochód na jakimś parkingu, a sami ruszyliśmy ulicą, na której znajdowało się mnóstwo ludzi, gdzieś się spieszących. Dziadek z babcią weszli do jakiegoś małego baru, którego najpierw w ogóle nie zauważyłam. Na małym szyldzie widniał napis "Dziurawy Kocioł". Razem z mamą poszłyśmy w ich ślad, może trochę zaskoczone. W środku panowała niezbyt przyjemna atmosfera. Zauważyłam, że wszystkie osoby przebywające tam mają w sobie coś.. dziwnego, chociaż powoli przyzwyczajałam się do takich widoków. Mama z kolei rozglądała się przerażona.
-Chodźcie tędy!.. O, witam, panie profesorze. Bonnie, to jest .....- ale nie dosłyszałam, bo w barze wybuchła jakaś bójka i rozległy się wrzaski. - Będzie Cię uczył Zielarstwa.
-Dzień dobry, proszę..pana. -powiedziałam lekko zawstydzona.
-Przepraszamy, ale będziemy musieli już iść, zwłaszcza, że tu nie jest do końca bezpiecznie. - dziadek pożegnał się ze śmiechem i wyszedł przez tajemnicze drzwi na małe podwórko. Znajdował się tam mur z czerwonych cegieł. Stuknął parę razy różdżką w niektóre z nich, a przed nami pojawiła się wejście na najdziwniejszą ulicę, na jakiej kiedykolwiek byłam.
-Tu jest niesamowicie!- krzyknęłam.
-Muszę się z Tobą zgodzić. - powiedziała babcia, a nawet mamie się tu spodobało i rozglądała się zaciekawiona.- No! Na co czekasz?! Wyjmij list!
-Ale po co?
-Jak to po co? Nie czytałaś go? Tam jest lista książek i przyborów, które będą ci potrzebne do szkoły.
-Stello, może najpierw pójdziemy do Gringotta.
-A, och, tak, tak, racja! Chodźmy!
Kierowaliśmy się w stronę wielkiego białego budynku znajdującego się na samym końcu ulicy. Z daleka zobaczyłam napis "Bank Gringotta". Przy wejściu stał mały stworek z okropnie długimi paznokciami. Ukłonił się nisko, gdy przechodziliśmy obok niego. W środku było och jeszcze więcej. Dziadek podszedł do jednego z nich, oznajmił, że chce wypłacić pieniądze i podał mu klucz. Babcia mruknęła coś mamie, a ta powiedziała na to, że lepiej będzie, jak tu zaczeka. W trójkę udaliśmy się za- jak mi dziadek powiedział- goblinem i wsiedliśmy do wózka. Przejażdżka nim nie była zbyt przyjemna, gdy już wysiadłam, kręciło mi się w głowie i zbierało na wymioty. Goblin otworzył kryptę, a w środku znajdowało się mnóstwo pieniędzy. Nie miałam pojęcia, że dziadkowie są tak bogaci. Dziadek spakował do torby sporo monet, a gdy już wyszliśmy z banku wszyscy razem, wyjaśnił mi ich wartość.
-To jak? Wolisz kupić wszystko sama, czy raczej z nami? Wybór należy do ciebie.
-Hmm... chyba wolę sama. Może poznam kogoś nowego. A czy znajdę wszystkie sklepy?
-Myślę, że tak, masz aż cztery godziny, więc będziesz mogła w spokoju zajrzeć do każdego miejsca. Na liście jest wszystko napisane. Bądź o godzinie 15:30 tutaj, przy banku.
-No...to do zobaczenia!
Babcia, dziadek i mama odeszli, a ja stałam sama. Wyjęłam list z torby i zaczęłam czytać. Na pierwszym papierze pisało:

HOGWART
SZKOŁA
MAGII I CZARODZIEJSTWA
____________

Szanowna Pani Madley, mamy przyjemność poinformowania Panią, 
że została Pani przyjęta do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. 
Dołączamy listę niezbędnych książek i wyposażenia. 
Rok szkolny rozpoczyna się 1 września. Pociąg wyrusza z peronu 9 i 3/4 o godz. 11:00. 
Oczekujemy pańskiej sowy z potwierdzeniem przybycia do końca wakacji. 
Z wyrazami szacunku,
dyrektor szkoły Minerwa McGonagall

'Świetnie, muszę wysłać tę sowę i to w miarę szybko. A nawet nie mam własnej.' Postanowiłam w końcu wziąć się za zakupy. Wyciągnęłam z koperty drugi papier. Dziadek dał mi sporo kaski, przynajmniej tak mi się wydawało, ale wolałam zacząć od książek. Zapytałam jakiegoś sympatycznego czarodzieja, gdzie znajdę księgarnię. On wskazał mi budynek z napisem "Esy i floresy" i po chwili byłam już wyposażona we wszystkie potrzebne podręczniki.
Gdy szłam zaczytana w listę potrzebnych ubrań, wpadłam na jakiegoś blond chłopaka o stalowych tęczówkach. Wszystkie książki wypadły mi z rąk. On zamiast pomóc mi je pozbierać mruknął tylko: "Uważaj, jak chodzisz". 'Gbur'- pomyślałam zbierając swoje klamoty, chociaż musiałam przyznać, że był bardzo przystojny.
Kiedy kupiłam już wszystkie szaty do szkoły w sklepie Madame Malkin, teleskop, kociołek, fiolki, pergaminy, pióra i wagę, z listy została mi już tylko różdżka. Tym byłam najbardziej podekscytowana i od początku czekałam na ten moment. W jaki sposób wybiorę różdżkę? I czy na pewno będzie dla mnie odpowiednia? Spytałam jakiegoś miłego chłopaka, w mniej więcej moim wieku, o sklep z różdżkami. Okazało się, że na Pokątnej jest tylko jeden i należy do pana Ollivandera. Weszłam do środka pełna obaw, bo po wyglądzie wystawy nie wiedziałam, czego mam się spodziewać. Jednak właściciel okazał się miły i po piętnastu minutach wybraliśmy dla mnie odpowiednią różdżkę. 13 cali, orzech włoski, giętka, włos z ogona jednorożca. Zadowolona wyszłam ze sklepu w pełni już wyposażona do szkoły.
Jako, że miałam jeszcze godzinę i trochę pieniędzy, postanowiłam, że kupię sobie sowę i zajrzę obejrzeć miotły. Wybrałam średniej wielkości puchacza o barwie siwej. Nazwałam go Gandalf, bo byłam wielką fanką twórczości J.R.R. Tolkiena. Od razu postanowiłam go wypróbować i przyczepiłam mu do nóżki list z potwierdzeniem o moim przybycie do Hogwartu, który szybko napisałam.
-Powodzenia!
W sklepie z miotłami było mnóstwo chłopaków, którzy podziwiali najnowszego Nimbusa Dwa Tysiące Cztery. Poczułam, że mimo wszystko chciałabym się nauczyć latać. 'Szkoda, że uczniowie pierwszego roku nie mogą posiadać mioteł'. 
Wracając już w stronę banku, natknęłam się na pewną miłą dziewczynę, która szukała swoich rodziców i młodszego brata. Ona też rozpoczynała naukę w Hogwarcie w tym roku.
-Hej, jestem Nina, a Ty?
-Bonnie, miło mi.
-Ty też rozpoczynasz naukę w tym roku?
-Taaa....
-Och, to może się zakolegujemy. O! Tam jest mój tata, muszę lecieć. Do zobaczenia!
Pobiegła w stronę mężczyzny, z którym wcześniej dziadek witał się w Dziurawym Kotle, i który będzie mnie uczył Zielarstwa. Rodzina czekała już na mnie przy banku. Zauważyłam, że dziadkowi płynie krew z nosa. I to dość obficie.
-Co się stało?!
-Hmm... dziadek trochę pokłócił się ze swoim dawnym... znajomym.
-Och, ten gnojek powinien siedzieć w Azkabanie! Co on tu robi?
-Spokojnie, Peterze, bez nerwów, to na pewno da się jakoś wyjaśnić. Ale teraz jedźmy już do domu.
-Jasne, nie chcę się na niego natknąć drugi raz.
Z wszystkimi zakupami przeszliśmy z powrotem do Dziurawego Kotła i udaliśmy się do samochodu.

...

No hej hej :3 Miałam wenę i napisałam ten rozdział w jakieś trzy dni. Postanowiłam dodać go wcześniej w ramach rekompensaty, że tak długo musieliście czekać na poprzedni. Myślę, że robi się coraz ciekawiej i akcja się powoli rozkręca. Obiecuję, że od tej pory będzie tylko lepiej.

Pozdrawiam!

#Iryna.

piątek, 14 marca 2014

Rozdział 4 ~ Na poddaszu.

Następnego dnia obudziłam się o godzinie 14:00, co jednak niezbyt mnie zdziwiło. Uświadomiłam sobie, że...
-Babciu, babciu! - zbiegłam szybko na dół i darłam się na cały dom.
-Bonnie! Co się stało?! - zapytała zaskoczona babcia, którą zastałam czytającą jakąś wielką księgę w salonie.
-Gdzie jest toaleta?
-Pierwsze drzwi po prawej obok kuchni. - odpowiedziała mi rozbawiona - Myślałam, że nastąpiła jakaś kryzysowa sytuacja...
-Uwierz, jest bardzo kryzysowa. - odparłam i szybko pobiegłam do łazienki, a kiedy wróciłam i zobaczyłam śmiejącą się babcię, dopiero dotarło do mnie, co się stało i sama zaczęłam chichotać.
-A tak w ogóle, to gdzie jest dziadek?
-Wyjechał do miasta, będzie dopiero na kolację.
Po zjedzeniu pysznego kurczaka, jaki przygotowała babcia, postanowiłam, że zwiedzę dom. Ona oczywiście nie miała nic przeciwko, a nawet stwierdziła, że powinnam to zrobić.
Babcia wróciła do czytania, a ja spokojnie zaczęłam "zwiedzać". Hmm.. No więc tak: na parterze jak już mówiłam wcześniej był salon, jadalnia, kuchnia, spiżarnia i toaleta. Podeszłam do  kolejnych drzwi. Pociągnęłam za klamkę, ale ani drgnęły.
'Świetnie' - pomyślałam - 'Nagle okaże się, że wszystkie pokoje będą pozamykane, dlatego babcia pozwoliła mi obejrzeć dom' - cóż, jeszcze wtedy nie wiedziałam, że wystarczyłoby jedno proste zaklęcie, żeby tam wejść.
Ale następne się otworzyły. Była to bardzo mała komórka, niezbyt przytulna. Nie było tam nic, poza... miotłami. Naliczyłam ich 8. Jedne, jak zauważyłam, były nowsze, bardziej zadbane. Wyglądały naprawdę imponująco. Inne, zakurzone, stały z boku, zapomniane.
Wzięłam jedną do ręki, oczywiście tą, która wydawała mi się najnowsza. Spojrzałam na napis: "Nimbus Dwa Tysiące Dwa".
-Pewnie jakaś wyścigowa..-powiedziałam sama do siebie.
Cóż, trzeba było jednak iść dalej, bo w takim tempie, nie zdążyłabym przed kolacją obejrzeć nawet połowy domu. Weszłam po drewnianych schodach na pierwsze piętro. Oprócz sypialni dziadków, były tam również dwa pokoje gościnne i kolejna łazienka. Jedno pomieszczenie szczególnie mnie zainteresowało. Na półkach stało pełno zdjęć mojego dziadka (tylko, że jeszcze młodego). Na niektórych latał na miotle, na jednych stał ze swoimi przyjaciółmi, a wszyscy ubrani byli w jakieś śmieszne szaty i okulary. Jeszcze inne przedstawiało, jak jakiś facet wręczał mu odznakę "Najlepszego ścigającego".
Oprócz półek ze zdjęciami, w pokoju znajdowało się kilka gablotek. W jednej z nich zauważyłam tę samą odznakę, widziałam też piękną szatę ze sroką na plecach. Na szafce leżała  książka o tytule "Quidditch przez wieki". Nie za bardzo wiedziałam, co to za dyscyplina sportowa, ale czułam, że wkrótce się tego dowiem.
Szłam dalej. Z następnego pokoju dochodziły dziwne odgłosy. Otworzyłam ostrożnie drzwi, a w środku ujrzałam... sowy. Babcia i dziadek byli w posiadaniu czterech tych uroczych zwierzątek. Dwie z nich miały pióra śnieżnobiałe, druga czarne, a ostatnia, najmniejsza, bure. Ostatnie pomieszczenie na I piętrze to była garderoba. Babcia naprawdę miała mnóstwo szat. 
Znalazłam kolejną łazienkę...zaraz obok mojego pokoju, na co odetchnęłam z ulgą. Miałam ją tylko dla siebie. Kolejny zawód... następne drzwi zamknięte. Żałowałam, bo chciałam poznać wszystkie tajemnice tego domu... Pokój, do którego później weszłam, był najdziwniejszym pokojem, jaki kiedykolwiek widziałam. Na ścianach i suficie wisiało pełno zdjęć smoków... Ktoś musiał się tym naprawdę bardzo interesować. Zdjęcia przedstawiały tę samą osobę - czasem młodszą, czasem starszą. Wisiała też jedna piękna fotografia ślubna. Kobieta (z poprzednich zdjęć) o ciemnych długich włosach i zielonych oczach całująca swojego rudowłosego męża. Uśmiechał się do mnie przyjaźnie.
Niechętnie opuściłam pomieszczenie. Kolejne jednak nie wyróżniało się niczym specjalnie. Bonnie pomyślała, że to całkiem zwykły pokój, zupełnie taki jak jej, tylko utrzymany w innych kolorach. I znowu fotografie, tym razem przedstawiające chłopca. Poznała go od razu. To był jej ojciec, tylko, że jakieś dwadzieścia lat młodszy, a ona znajdowała się w jego dawnym lokum. Posłał jej smutne, ale pełne miłości spojrzenie. Ona się rozkleiła... Wybiegła z pokoju z płaczem i straciła ochotę na dalsze oglądanie domu. Jednak postanowiła dotrwać do końca.
Następnym pomieszczeniem okazała się rupieciarnia. Chociaż same graty różniły się od tych w normalnych domach. Dwie połamane miotły, zepsuta -jak się domyśliłam- różdżka, jakaś potłuczona kula i wiele tego typu innych. 
Zostały jeszcze trzy pokoje. Dwa z nich były zamknięte. A za trzecimi drzwiami- schody w górę. 'Trochę ciemno'.-pomyślałam. Pobiegłam szybko do siebie po latarkę. Na jakiś czas zapomniałam o tacie, teraz byłam zajęta czymś innym. 
Wchodziłam ostrożnie po drewnianych schodach. Nie wiedziałam, co znajduje się na poddaszu. Okazało się mimo wszystko bardzo przytulne, zadbane, ale tajemnicze. Półki przy ścianach wypełnione jeszcze większymi i jeszcze mroczniejszymi księgami zmniejszały przestrzeń. Na środku stał duży kocioł. Domyślałam się, do czego może służyć i na pewno nie chodziło o gotowanie. Jedna ściana była wolna, a mieściło się tam wielkie okno i dopiero zobaczyłam krajobraz znajdujący się w pobliżu. Znajdowałam się naprawdę wysoko, większość drzew tu nie dosięgała. Dalej ujrzałam piękne jeziorko i tylko jeden dom. 'To ten, o którym mówił dziadek'.
Pod oknem stała czerwona kanapa. W jednym z rogów zauważyłam coś, co przykuło moją uwagę - ciężki, zakurzony kufer. Podeszłam i wpatrywałam się w niego z ciekawością. 'Na pewno będzie zamknięty'. Ale spotkało mnie miłe zaskoczenie. Skrzynia bez problemu się otworzyla. 'Może dowiem się czegoś o Hogwarcie i znajomych babci i dziadka'. Znalazłam mnóstwo ciekawych zdjęć. Bardzo często babcia była na nich z sympatyczną rudowłosą dziewczyną. 'Pewnie to jej najlepsza przyjaciółka z czasów szkoły'. Przypomniałam sobie o Narumi. Mimo, że miałyśmy się zobaczyć dopiero za ponad trzy tygodnie, to wspaniale, że będziemy się uczyć razem w tej szkole.
Inne fotografie przedstawiały dziadka z jego kumplami w różnych dziwnych miejscach, widziałam też Hogwart. Bardzo mi się spodobał. Lubię takie klimaty.
Znalazłam też kilka listów, wszystkie od tej samej osoby i zaadresowane do babci. Może przytoczę jeden z nich.

Cześć Stello!
Co tam u Ciebie słychać? Wszystko w porządku?! 
U nas świetnie, cieszymy się z odejścia Sama-Wiesz-Kogo. Nie jesteśmy jednak pewni, czy został unicestwiony. Martwimy się, że będzie chciał się zemścić, tylko nie wiemy jak. 
Odeślij sowę szybko!
Twoja Ruda :*

Przestraszyłam się trochę czytając ten list. Sama-Wiesz-Kto? Co to miało znaczyć?! I nagle usłyszałam za sobą głos. 
-A więc dotarłaś już na poddasze?
-Babciu, o co tutaj chodzi? Kim jest ten "Sama-Wiesz-Kto"??
-To długa historia. Po prostu pewien Czarnoksiężnik trochę namieszał w świecie czarodziejskim...-w oczach babci pojawił się ból. -Ale już po wszystkim.
-A kto jest na tych zdjęciach?? - zapytałam lekko uspokojona.
-O, to jest moja przyjaciółka..
-Kochanie, wróciłem! - krzyknął dziadek z dołu.
-Cóż, te opowieści będą musiały trochę zaczekać..
-Powiedz mi jeszcze tylko jedno...
-Tak?
-Czy tata nie czuł się trochę źle z tym, że nie potrafił czarować?
-Cóż, skarbie, było mu trochę z tego powodu przykro, ale nigdy nie faworyzowaliśmy z dziadkiem jego sióstr, z tego powodu, że były czarownicami.
-To tata miał rodzeństwo?! Mama mi jakoś nigdy nie mówiła, chociaż właściwie jej o to nie pytałam..
-Tak, ale teraz chodź na kolację. Dowiesz się wkrótce wszystkiego, czego będziesz chciała. 

***

Witam, witam! Rozdział zapewne strasznie nudny i z błędami, bo nie sprawdzałam. Do tego jeszcze krótki. Ale takie też muszą powstawać. Obiecuję jednak, że następny będzie ciekawszy, a wkrótce Bonnie spotka się z Maxem. :) Sprawa zamkniętych pokoi zostanie wyjaśniona. 
Nie chciałam Wam podawać, kto jest na zdjęciach, bo wolę Was potrzymać dłużej w niepewności, jakim pokoleniem jest Bonnie. Ciekawa jestem, czy się domyślacie.
Przepraszam, że rozdział tak późno i w dodatku słaby, ale nie miałam weny i na dodatek problemy z netem. Nie wiem, kiedy pojawi się następny, myślę, że w przeciągu tygodnia.

Pozdrawiam, #Iryna.