wtorek, 6 maja 2014

Iryna się leni.

Kochani!

Nie wiem, od czego zacząć. Może tak: nie dowiecie się (przynajmniej na razie), jaki będzie koniec tej historii... Czemu? Bo nie mam zwyczajnie ochoty pisać. Zapał się ulotnił, ale to wcale nie oznacza, że ja się ulatniam. Myślę, że kiedyś tu powrócę...
Ale nie przestaję pisać! Założyłam nowego bloga, na którym będą pojawiać się tylko i wyłącznie miniaturki. Nie wiem, czy tylko Dramione, może jakieś inne również, ale serdecznie zapraszam. Kocham ten parring i mam sporo pomysłów!


Przepraszam, że Was zawiodłam. Może to na razie nie jest czas na pisanie? Myślę, że posiadam do tego jako takie umiejętności, ale na pewno wiele muszę się nauczyć. Poza tym nie mam zbytnio czasu. 

Pozdrawiam, 

#Iryna.



poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Miniaturka 1 ~ Wytwór wyobraźni (Dramione)

-Draco...
-Poczekaj, kochanie... Nie interesuje mnie to! Te papiery mają jutro leżeć na moim biurku. I nie obchodzi mnie, jak to zrobisz. Mają tam być i tyle.. Żegnam.
-Draco.. posłuchaj. - Hermiona przełknęła ślinę. Zdecydowała w końcu, żeby powiedzieć mężowi o swojej chorobie. - Ja..
*dryń, dryń*
-Halo? Co?! Zaraz będę! - mężczyzna rozłączył się, spojrzał przepraszająco na żonę, zabrał jakieś dokumenty ze swojego gabinetu i wyszedł z mieszkania. 
-Cholera! - kobieta zaklęła pod nosem.- Akurat teraz...
Udała się do sypialni swojego czteroletniego synka. Spał smacznie w łóżeczku. Spojrzała na niego. Był kopią ojca, jedynie kolor włosów odziedziczył po Hermionie. Z jej oczu zaczęły płynąć łzy. Za kilka miesięcy zostanie półsierotą. Czy Draco sobie poradzi? Tak, mimo swojego zapracowania na pewno nie zaniedba dziecka. Właśnie, praca...
Na początku wszystko się układało. Ostatni rok w Hogwarcie bardzo ich do siebie zbliżył. Dwa lata po ukończeniu szkoły wzięli ślub, a rok później urodził się ich syn Scorpius. Draco dostał pracę w Ministerstwie Magii, a Hermiona zajmowała się dzieckiem i domem. Mężczyzna wspinał się po szczeblach kariery coraz wyżej. Został asystentem ministra, a po jego odejściu miał objąć to stanowisko. Jednak im lepiej radził sobie w pracy, tym gorzej powodziło mu się w małżeństwie. Kochał swoją żonę oraz syna, ale nie spędzał z nimi czasu. Wracał do domu późno, zazwyczaj gdy jego rodzina już spała, a wychodził równie wcześnie. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo rani żonę i jak jej go brakuje. 
Gdy Hermiona stała nad łóżeczkiem, Scorpius zaczął się budzić. Gdy otworzył oczy, powitał mamę uśmiechem, ale po chwili zobaczył smutek w jej oczach i łzy na policzkach.
-Coś się stało, mamusiu?
-Nie, skarbie, to nic takiego. Chodź, zrobimy coś do jedzenia. 
Gdy byli już w kuchni, a kobieta przygotowywała naleśniki dla swojego syna, chłopiec zawołał:
-Och, tak się cieszę mamusiu! Nareszcie spędzimy cały dzień razem! Tatuś jeszcze śpi? Zaraz pójdę go obudzić! Obiecał mi, że będziemy się świetnie bawić. 
Hermiona, słysząc te słowa, upuściła na ziemię łyżkę, którą trzymała w ręce. Po raz kolejny Draco nie dotrzyma obietnicy złożonej synowi. Chłopiec znów będzie zawiedziony.
-Tatusia nie ma... Wypadło mu coś pilnego. Niestety musi ciężko pracować.-spojrzała przepraszająco na syna. Jego oczy się zaszkliły, a cała wesołość, którą miał na twarzy zamieniła się w smutek. - Ale nie martw się. Następnym razem tatuś na pewno znajdzie dla nas czas. - powiedziała, choć sama w to nie wierzyła.- A my możemy iść razem. Co ty na to, żebym zaprosiła ciocię Ginny i Jima? 

***

Godzinę później Ginny i Hermiona siedziały w kafejce na Pokątnej, podczas gdy Scorpius i Jim podziwiali najnowszą miotłę.
-Tatuś mi kiedyś taką kupi!- wołał Scorpius.
-Mój też! Ostatnio zaczął uczyć mnie latać, na takiej małej.
-Naprawdę? Mój nie ma czasu, żeby mnie nauczyć. Ciągle pracuje...

-Coś się stało? Widzę, że nie wyglądasz najlepiej. Czy to przez tę białaczkę?- spytała z troską Ginny swoją najlepszą przyjaciółkę.
-Nie, nie o to chodzi tym razem. Po prostu Draco.. On w ogóle nie ma dla nas czasu. Dzisiaj miałam mu powiedzieć, ale znowu wyszedł do pracy... Boję się, że gdy umrę, on nadal będzie tyle pracował i mimo, że zapewni opiekę Scorpiusowi, to on będzie się czuł zaniedbany.. Bo przecież dziecko potrzebuje miłości rodziców.
-Nie mów tak, przecież Draco was kocha.. I nie chce was krzywdzić. On myśli, że swoją pracą zapewnia wam dobrobyt... Zrozum, on też ma dużo obowiązków, jest asystentem ministra...
-Już wolałabym mieszkać w jakiejś małej klitce, a żeby mieć go przy sobie. Poza tym Blaise też jest szychą w Ministerstwie, może trochę mniejszą, ale jakoś znajduje czas dla ciebie i Jima.
-Nie martw się, na pewno wszystko się ułoży. I wcale nie umrzesz! Pokonasz chorobę, tylko musisz w to uwierzyć!
Hermiona uśmiechnęła się blado. Dobrze wiedziała, że są małe szanse na to, by przeżyła.


***

Następnego dnia Draco jak codziennie poszedł do pracy. Hermiona czuła się bardzo słabo, więc poprosiła Ginny, bo zaopiekowała się Scorpiusem. Przyjaciółka poradziła jej, by ta poszła do lekarza, ale kobieta uznała, że to przez stres i jeśli trochę odpocznie, to jej się polepszy.
Draco jak zwykle zasiedział się w pracy i do domu dotarł dopiero około godziny 22. Myślał, że jego żona i syn na pewno śpią, ale gdy wszedł do salonu, zamarł. Zobaczył swoją żonę leżącą nieprzytomną na ziemi. Pobiegł szybko do sypialni syna, ale go tam nie było. Uznał, że dziecko na pewno jest u Ginny, bo Hermiona często go tam zostawiała. Wziął swoją ukochaną na ręce i teleportował się z nią do Munga.

***

Hermiona powoli otworzyła oczy. Rozejrzała się i od razy rozpoznała salę w szpitalu św. Munga. Obok niej na krześle spał Draco, który wyglądał na bardzo zmęczonego. Odetchnęła głęboko. Teraz będzie musiała mu powiedzieć o swojej chorobie. Gdy w głowie układała sobie plan tej rozmowy, on się obudził. 
-Kochanie, tak się cieszę, że wreszcie oprzytomniałaś! Bardzo się o ciebie martwiłem. 
-Tak, pani mąż czuwał przy pani całą noc. Zazdroszczę. - uzdrowicielka, która właśnie weszła uśmiechnęła się do pacjentki. Ta odpowiedziała jej tym samym, ale jej uśmiech był bardzo blady. - To zwykłe zasłabnięcie. Podamy kilka eliksirów i będzie pani mogła wrócić do domu. 
Gdy już wyszła, Hermiona spojrzała na swojego męża i powiedziała jednym tchem:
-Draco...Jestemnieuleczalniechora.- uśmiechnęła się lekko pod nosem, bo nareszcie miała to za sobą.
-Co? -na początku pomyślał, że to głupi, nieśmieszny żart, ale gdy zobaczył wyraz twarzy swojej żony, spanikował.
-Jestem nieuleczalnie chora. Mam białaczkę. To mugolska choroba, dlatego uzdrowiciele jej nie rozpoznali. Najprawdopodobniej w tym roku umrę.
-Co? Czemu nic mi nie powiedziałaś?- w jego głosie nie było słychać troski, tylko złość.
-Myślisz, że to było takie łatwe? Poza tym, nie było okazji..
-Nie było okazji! Doprawdy! Powinnaś mi powiedzieć zaraz po tym, jak się dowiedziałaś! Czy ja dla ciebie nic nie znaczę? A może w ogóle nie chciałaś mi mówić, a miałem się dowiedzieć dopiero jak umrzesz?!
-Nie krzycz na mnie! I jak możesz tak mówić?! To chyba ja i Scorpius dla ciebie nic nie znaczymy. Kiedy ostatnio spędziłeś z nami dzień? Chociażby w domu? Praca to twoja żona! Nawet nie wiesz, jaki Scorpius był wczoraj zawiedziony! Nie wiesz, ile nocy przepłakałam! A ty śmiesz mówić, że to wszystko moja wina!
-Hermiono, ja.. 
-Wyjdź stąd! Natychmiast! - ta kłótnia bardzo ją wyczerpała. Ale postanowiła. Wyjedzie ze swoim synem i te ostatnie miesiące spędzi razem z nim. Z dala od Dracona. 

***
Przez kolejne trzy dni małżeństwo nie odzywało się do siebie. Zresztą nawet nie miało kiedy. Draco nadal cały czas spędzał w pracy. To tylko utwierdziło Hermionę w decyzji o wyjeździe. Gdy mężczyzna wrócił z pracy, na stole zobaczył kartkę z krótkim listem:

Drogi Draco!

Postanowiłam wyjechać. Ochłonęłam już po naszej kłótni, ale nie mogę dłużej tak żyć. Nie jestem zła, tylko po prostu smutna. Nie mam zamiaru być twoją przeszkodą w osiągnięciu kariery. Scorpius trochę płakał, że musi opuszczać dom, ale wszystko mu wytłumaczyłam. Gdy umrę, zajmą się nim moi rodzice. Oczywiście będziesz mógł się z nim widywać. Mam nadzieję, że znajdziesz sobie kogoś i będziesz szczęśliwy. 
Pamiętaj, że zawsze bardzo cię kochałam i mimo wszystko myślę, że ty mnie też. 

Hermiona.

Draco czytał list kilka razy. Nic nie rozumiał. Myślał, że po kilku dniach się pogodzą. Zamierzał się dla niej zmienić. Przez te trzy dni ustalał z ministrem godziny pracy, by móc więcej czasu spędzić z rodziną. Był zły. Nie na nią, ale tylko i wyłącznie na siebie. Nie mógł jej stracić. Zwłaszcza teraz, gdy była chora. Postanowił ją odnaleźć. 


Szukał jej przez wiele miesięcy. Ginny nie mogła mu nic powiedzieć, mimo że znała miejsce zamieszkania Hermiony. Ona jej na to nie pozwoliła. Draco był wściekły na żonę swojego najlepszego przyjaciela, ale nie mógł nic zrobić, bo nawet Blaise nie wydusił nic z Rudej. Blondyn coraz gorzej wszystko przeżywał, a gdy tydzień później dowiedział się, że.. Hermiona nie żyje, całkowicie się załamał. Myślał, że to żart, ale odwiedził rodziców swojej ukochanej i faktycznie, Scorpius tam był. Sprawiał wrażenie szczęśliwego, ale po rozmowie z państwem Granger okazało się, że jeszcze nic nie wie.
Draco wrócił do domu. Usiadł na kanapie w salonie. Rozmyślał. O tym, że już nigdy jej nie zobaczy. O tym, że już nigdy jej nie przytuli. O tym, że już nigdy nie poczuje smaku jej malinowych ust. Po raz pierwszy od kilku lat zapłakał. Uznał, że na razie lepiej będzie, jeśli Scorpius zostanie z dziadkami. Nie chciał, by jego syn patrzył, jak cierpi. Poza tym nie potrafiłby się teraz nim zająć.

***

Mijały dni, a on czuł się jeszcze gorzej. Codziennie wracał do domu pijany. Nie był nawet na pogrzebie. Syna odwiedzał rzadko, często pan Granger nie chciał go wpuszczać do środka z powodu jego upojenia alkoholowego. Scorpius dowiedział się o śmierci matki, ale całkiem nieźle sobie z tym radził. Na pewno lepiej niż jego ojciec. Co jakiś czas Dracona odwiedzali Blaise i Ginny. Po jednym z takich spotkań, gdy małżeństwo wróciło już do domu, Ginny nie wytrzymała:
-Blaise... ja nie mogę na to patrzeć. Jak tak dalej pójdzie, to niedługo Scorpius będzie sierotą, bo jego ojciec zapije się na śmierć.
-Wiem... ale co my możemy na to poradzić? Do niego nic nie dociera. Powinien się zająć dzieckiem, na pewno mały za nim tęskni, zwłaszcza teraz, gdy stracił matkę.
-Blaise...-Rudowłosa głośno przełknęła ślinę.- Hermiona żyje...
-Że co?!
-Tylko się nie denerwuj... Jej stan zdrowia znacznie się poprawił... Właściwie już prawie pokonała chorobę. Nie chciała, by Draco o tym wiedział. Zrozum... To miało być dla jego dobra... Scorpius o tym wie. Ona go często odwiedza. Ale jak zobaczyłam, co się dzieje z tą tlenioną fretką, uznałam, że trzeba coś zrobić.
-Jak mogłaś mi o tym nie powiedzieć? Wiesz, dla mnie też ona była ważna.. Cały czas jest.
-Przepraszam... Ona mnie o to prosiła. Ale co zrobimy?
- Trzeba z nią przede wszystkim porozmawiać.

***

Kolejny wieczór. Draco jak zwykle spędzał go w barze. Był już całkowicie zalany. Nawet nie zauważył, jak dosiadła się do niego pewna brunetka. 
-Co za spotkanie. - uśmiechnęła się pod nosem.
Blondyn oderwał wzrok od szklanki z Ognistą i spojrzał w wytapetowaną twarz Astorii Greengrass. Miała na sobie czarną lateksową sukienkę bez ramiączek, która ledwo co zasłaniała jej tyłek i czarne, wysokie szpilki. Spojrzał na nią lekko zdezorientowany.
-Astoria? C-co ty tu r-robisz? 
-Przyszłam z koleżanką, ale zobaczyłam ciebie i pomyślałam, że miło będzie pogadać po tylu latach.
-Taa... ale nie mam teraz nastroju na pogaduszki. - burknął.
-Słyszałam, że zostałeś wdowcem. Bardzo mi przykro...-powiedziała z udawanym współczuciem zupełnie nie zrażona jego odpowiedzią.
-Yhym... Nie mam ochoty o tym gadać. 
-A może? Mieszkam niedaleko, usiądziemy, pogadamy...- mężczyzna nie miał nawet możliwości zaprzeczyć, ponieważ Astoria już ciągnęła go w stronę wyjścia, a po chwili się teleportowali.

***

Hermiona tępo wpatrywała się w zdjęcia pod jednym z artykułów w Proroku Codziennym. Nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Jeszcze wczoraj Blaise zapewniał ją, że Draco nie potrafi bez niej żyć. Była trochę zła na Ginny, ale rozumiała, że w końcu wszystko się musiało wydać. Postanowiła porozmawiać z mężem. No bo niby jak ona sobie to wyobrażała? Że nikt się nie dowie? Poza tym chciała mieszkać ze swoim synem, a sytuacja jej na to nie pozwalała. Miała pójść do Dracona i powiedzieć całą prawdę. Nadal go kochała, ale wiedziała, że może jej tego nie wybaczyć. Liczyła, że wszystko się w końcu ułoży, czy to z nim, czy bez niego. Ale teraz.. wszystko się pokomplikowało. Zdjęcia przedstawiały jej ukochanego w towarzystwie pięknej, skąpo ubranej brunetki. Właściwie to nie było na nich niczego, co by wskazywało na zdradę... Zaraz, stop. On ma do tego pełne prawo. W końcu myśli, że Hermiona nie żyje. Ale widok Dracona z jakąkolwiek inną kobietą bolał ją... i to bardzo. Otarła łzę. Musi się komuś wygadać. Złapała torebkę i teleportowała się do domu Ginny i Blaise'a. 

***

-Stary, coś ty najlepszego zrobił? - Blaise krzyczał na swojego najlepszego przyjaciela. Tak się starał, żeby on i Hermiona się pogodzili, a teraz przez tego kretyna wszystko się zepsuło. Kasztanowłosa na pewno widziała ten artykuł.
-Diable, nie krzycz tak... Mam strasznego kaca.
-Po nocy z Greengrass? -zapytał ironicznie Blaise. Był wściekły.
-Co? Skąd wiesz? Zresztą nieważne... Upiłem się w pubie, potem zabrała mnie do mieszkania. Dobierała się do mnie, ale jak się skumałem, o co jej chodzi, powiedziałem, że nic z tego i wróciłem do domu.
-To... to ty z nią nie spałeś? 
-Co? Nie, absolutnie. Możesz nawet się jej spytać, jeśli chcesz. Dobrze wiesz, że ja kocham tylko jedną kobietę i nigdy bym tego nie zrobił... Pomimo, że moja ukochana nie żyje. 
-Smoku, czekaj tu na mnie. - powiedział Blaise i teleportował się do siebie, zostawiając zdziwionego blondyna samego w mieszkaniu.

***

-Ginny... Ja już sama nie wiem. Po rozmowie z wami naprawdę myślałam, że nasz związek ma jeszcze jakiś sens. -Hermiona żaliła się swojej przyjaciółce przez łzy.- Ale teraz? Wiem, że on ma prawo do ułożenia sobie życia z kimś innym. Ale to tak cholernie boli....
-Myślę, że to wszystko na pewno da się jakoś wyjaśnić... 
Ich rozmowę przerwał charakterystyczny trzask. Odwróciły głowy i zobaczyły podekscytowanego Blaise'a. 
-Hermiona! Świetnie! Jak dobrze, że tu jesteś. Widzę, że już czytałaś artykuł. Słuchaj, to nie tak.. Rozmawiałem z nim. Na razie nic mu nie mówiłem o tobie. On wcale nie spał z tą pudrowaną lalą! Nie patrz tak, nie kłamał. Zresztą po co miałby to robić? On myśli, że ty nie żyjesz.. Ona chciała go zaciągnąć do łóżka, ale ją spławił. Mionka, naprawdę, on cię nie zdradził!
W Hermionie pojawiła się iskierka nadziei. 
-Blaise... jesteś tego pewny? On był przecież pijany... Może po prostu nie pamięta.
-Hermiono Malfoy! Chyba sama nie wierzysz w to, co mówisz. Takie rzeczy się pamięta, a ja jestem całkowicie przekonany, że on nawet nie spojrzał na tą całą Greengrass. On cię kocha, zrozum! Nie widzi świata poza tobą! - mówiąc to, złapał ją za ramię i potrząsnął. 
Kobieta uśmiechnęła się do niego. Już wiedziała, że Blaise mówi prawdę. Chciała, by wszystko się w końcu wyjaśniło. Razem z Blaisem i Ginny teleportowała się do mieszkania, w którym tak dawno nie była.

***

Blondyn siedział w kuchni przy kawie i rozmyślał. Zdziwiło go zachowanie kumpla. Jak on mógł pomyśleć, że byłby zdolny do czegoś takiego. A nawet jeśli... to co mu do tego? Przecież teoretycznie jest wolny. 
Jego rozmyślania przerwał cichy trzask, który dobiegał z salonu. Poszedł tam, a widok, jaki zastał, sprawił, że kubek z kawą wypadł mu z rąk.

Hermiona spojrzała w oczy blondyna. Dopiero teraz sobie uświadomiła, jak bardzo za nimi tęskniła. Miała ochotę rzucić się mu w ramiona, ale opanowała się. Najpierw musieli porozmawiać.
Stali tak jakiś czas, aż w końcu ciszę przerwała Ginny:
-Hermi... powiedz coś... Blaise, chyba lepiej będzie, jak sobie pójdziemy.
-Nie! Zostajecie tu, dopóki mi wszystkiego nie wyjaśnicie. O co tutaj, do cholery, chodzi?! To tylko wytwór mojej chorej wyobraźni, tak?! -Blondyn patrzył na wszystko zdezorientowany i lekko rozdrażniony.
-Draco...- Hermiona zabrała głos. Głos, który zawsze przyprawiał go o dreszcze.- Ja.. Tylko się nie denerwuj...- i zaczęła opowiadać. Powiedziała dokładnie wszystko, a do jej oczu napływały łzy.-I..i... ja cię chcę przeprosić.. Wiem, że nie powinnam tak postąpić... Niczego od ciebie nie oczekuję. Zachowałam się jak świnia. Chciałam po prostu, żebyś wiedział. Zdaję sobie z tego sprawę, że to przeze mnie wpadłeś w nałóg. Tak, powiedzieli mi... Jeżeli chcesz rozwodu, to zrozumiem. Ale wiedz, że ja cię nadal kocham i Scorpius też... - spojrzała w jego stalowoszare oczy. Nie potrafiła z nich nic wyczytać.
-Hermiono... naprawdę myślisz, że pozwolę ci odejść? Owszem, jestem zły za te kłamstwa, ale wina leży po mojej stronie.. Gdybym spędzał z wami więcej czasu...- nie dokończył, bo jego ukochana zamknęła mu usta pocałunkiem. Oboje bardzo za sobą tęsknili.
-Przepraszam...
-Ja też...
-Ale...- na chwilę się od niego odsunęła.- Mógłbyś wracać z pracy trochę wcześniej? Naprawdę, tylko...
-Hermiono - przerwał jej- jeżeli myślisz, że te kilka miesięcy nie dały mi nic do myślenia, to się grubo mylisz. Szczerze, to ustalałam z ministrem inny rozkład godzin, jeszcze zanim odeszłaś, ale było już za późno...
-Draco... ja nie wiedziałam...
-Och, cicho. Mogłem ci o tym powiedzieć, ale oczywiście musiałem zachowywać się jak ostatni palant.
Kobieta się roześmiała. Wiedziała, że to z Draconem będzie szczęśliwa i popełniła wielki błąd, odchodząc od niego. Naprawdę go kochała.
-No to teraz jedźmy po Scorpiusa i twoje rzeczy. Właściwie to gdzie mieszkałaś przez ten czas?


***

-Tatusiu! Czemu ja nie mogę jechać do Hogwartu tak jak Scorpius? - wołała mała dziewczynka, patrząc na swojego ojca. Jej oczy miały kolor czekolady, tak samo jak jej matki. Wystarczyło jedno spojrzenie na ojca, a zawsze dostawała, to co chciała. Była oczkiem w jego głowie, o czym doskonale wiedziała i nieraz to wykorzystywała. Bardzo ją rozpieszczał, co niekoniecznie podobało się jego żonie. Tym razem nie mógł jednak nic poradzić. 
-Bo jesteś jeszcze za mała, kochanie. Ale już niedługo ty też pojedziesz do tej szkoły. 
Scorpius wyjeżdżał na swój drugi rok nauki w Hogwarcie. Tym razem jego matka nie mogła z nimi przyjechać, bo miała coś ważnego do załatwienia. 
-Do zobaczenia tato! Pa Sophie!- wołał podekscytowany z okna odjeżdżającego pociągu.
-Cześć. - odburknęła niezadowolona.
-Miłej nauki synku! - krzyknął mężczyzna, a po chwili pociąg zniknął z pola widzenia. - Oj, Sophie. Uśmiechnij się. Przecież wiesz, że tego i tak nie można przyspieszyć. 
-Tak tato, wiem... Wracajmy do mamusi.

-Kochanie, wróciliśmy!
-Mamusiu, jesteś?!
-Tak, jestem tutaj. - usłyszeli wesoły głos dobiegający z salonu. - Jak tam Scorpius? - zapytała, gdy do niej przyszli.
-W porządku. Pojechał. Nie wierzę, że już tyle lat minęło.... Czy coś się stało? Jakoś tak cały czas się uśmiechasz.
-Draco... - nie powiedziała nic, tylko złapała się za brzuch, a jej uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył.
Blondyn od razu zrozumiał. Wziął ją na ręce i obrócił wokół własnej osi.
-Tak się cieszę Hermiono!


...

Hej, hej :3 Na początku przepraszam, że tak długo mnie nie było, ale to tylko dlatego, że zepsuł mi się komputer i nie miała możliwości dodać czegoś nowego. 
No ale teraz jest już wszystko ok, więc notki będą regularnie :)
Co do tego... to moja pierwsza miniaturka i nawet jestem z niej zadowolona. Liczę na Wasze opinie, uznajcie to za taki prezent wielkanocny :P
Tematyka... Dramione. Kocham ten parring, może nawet mam lekkiego bzika, a że nie jestem gotowa na dłuższą historię, to będa miniaturki :)
Za wszystkie błędy przepraszam. 
Co do rozdziału... idzie mi opornie, ale idzie. Nie chcę też robić niczego na siłę. Mam kilka pomysłów na miniaturki, więc możecie się czegoś spodziewać.
Następna notka to na pewno będzie rozdział i pojawi się w tym tygodniu. 
Pozdrawiam,

#Iryna. 

środa, 19 marca 2014

Rozdział 5 ~ Pokątna.

Kolejne 5 dni minęło w spokoju. Nie poruszałam tematu tamtej rozmowy na poddaszu. Jakoś nie było okazji, a poza tym dobrze wiedziałam, że babcia wcale nie chce się w nią zagłębiać, mimo iż powiedziała, że dowiem się wszystkiego, co będę chciała. Znałam już dobrze dom, dlatego czułam się dość pewnie. Nie miałam jednak, co robić, dlatego tęskniłam za Narumi. Byłam dwa razy na zakupach, co poprawiło mi trochę humor. Guildford okazało się niezbyt dużym, miłym miastem, z mnóstwem sklepików. Gdy zapytałam babcię, kiedy pójdziemy w odwiedziny do Spinnet'ów, odpowiedziała, że może za jakiś tydzień lub dwa. I chociaż wcale mnie aż tak nie cieszyła ta wizyta, nie chciałam cały czas tylko siedzieć w domu.
Pewnego wieczora spotkałam dziadka wychodzącego z zamkniętego pokoju na parterze. Babci wtedy nie było. Miał w ręku szklankę z jakimś płynem koloru bursztynowego. 
-Dziadku? Co znajduje się za tymi drzwiami? - spojrzałam na niego z podejrzliwością.
-Yyy...trzymam tam... książki..eee..potrzebne mi do...-próbował się tłumaczyć.
-Taaa, doprawdy. Książki w płynie? -Na te słowa spojrzał na szklankę i uświadomił sobie, jaką palnął głupotę.
-No już dobrze... To tak na rozluźnienie. Ale nie mów babci. To będzie nasz mały sekrecik. Przecież nie jestem alkoholikiem.
Zbliżał się przyjazd mamy. Cieszyłam się, bo w końcu miałyśmy się rozstać na tyle czasu... To mnie najbardziej bolało, ale tylko to. Chciałam jechać do Hogwartu, bo czułam, że ta szkoła będzie o sto razy lepsza od mojej poprzedniej. Tam wszyscy się ze mnie śmiali, bo byłam poniekąd inna. Teraz już wiem, dlaczego... Ale wkrótce zacznę nowe życie.
Czekaliśmy w trójkę na mamę w porcie. Wreszcie wysiadła.
-Oh, nareszcie! Ten mugolski transport. Strasznie wolny! Mówiłam, żebyś się z nami tele...
-Nawet nie ma mowy. -ucałowała się z babcią i dziadkiem.-Witaj, Bonnie.
Podbiegłam do niej i rzuciłam się jej w ramiona. Zawsze byłyśmy bardzo blisko. 
Musieliśmy jechać samochodem, bo mama nie zgodziła się na inną próbę przemieszczenia się. Babcia oczywiście nie była z tego zadowolona. Dziadek potrafił kierować, ale rzadko używali auta. Dlatego też wszyscy odetchnęli z ulgą, gdy podróż się skończyła. Mama miała spać w jednym z pokoi gościnnych na I piętrze. Raczej jej to odpowiadało. Zaproponowałam, że pokażę jej wszystkie pomieszczenia, które mogą się jej... przydać. Obejrzała również pokój taty...
Nareszcie coś miało się wydarzyć, bo dwa dni później przy wspólnym obiedzie dziadek oznajmił:
-Jedziemy na Pokątną!
-Gdzie?!- zakrztusiłam się kawałkiem pieczeni.
-Na Pokątną! To ulica, na której będziesz mogła kupić wszystkie przybory szkolne. A żeby się tam dostać, musimy jechać do Londynu.
-A kiedy dokładnie?
-Jutro rano. O 8:30 macie być wszystkie trzy gotowe. Pojedziemy samochodem...
-Tylko nie to! - jęknęła babcia. Naprawdę nie znosiła podróży tym środkiem transportu.
-Babciu! - powiedziałam z wyrzutem, gdy zobaczyłam lekko posmutniały wyraz twarzy mamy.
-Przepraszam Bonnie.. i Jenny, Ciebie też.
Nazajutrz wstałam, wzięłam szybki prysznic i spakowałam potrzebne rzeczy. Gdy miałam już schodzić na dół, usłyszałam głos babci:
-Bonnie, tylko nie zapomnij wziąć swojego listu!
Właśnie! List! Odkąd go otrzymałam, nie miałam czasu go przeczytać, a raczej kompletnie o tym zapomniałam. Tylko po co mam go zabierać? Jako, że się spieszyłam, nie zastanawiałam się nad tym dłużej, tylko posłusznie spakowałam kopertę do torebki.
Około godziny później znajdowaliśmy się już w Londynie. Och, cóż za cudowne miasto! Te budki telefoniczne, żółte taksówki, piętrowe autobusy...  Nie wiedziałam, na co patrzeć. Dziadek stwierdził, że możemy trochę obejrzeć, więc zabrał nas na London Eye, widzieliśmy też Big Ben i przejeżdżaliśmy przez Tower Bridge. Babcia nie była jakoś specjalnie podekscytowana, narzekała na mugoli kręcących się wszędzie.
W końcu zostawiliśmy samochód na jakimś parkingu, a sami ruszyliśmy ulicą, na której znajdowało się mnóstwo ludzi, gdzieś się spieszących. Dziadek z babcią weszli do jakiegoś małego baru, którego najpierw w ogóle nie zauważyłam. Na małym szyldzie widniał napis "Dziurawy Kocioł". Razem z mamą poszłyśmy w ich ślad, może trochę zaskoczone. W środku panowała niezbyt przyjemna atmosfera. Zauważyłam, że wszystkie osoby przebywające tam mają w sobie coś.. dziwnego, chociaż powoli przyzwyczajałam się do takich widoków. Mama z kolei rozglądała się przerażona.
-Chodźcie tędy!.. O, witam, panie profesorze. Bonnie, to jest .....- ale nie dosłyszałam, bo w barze wybuchła jakaś bójka i rozległy się wrzaski. - Będzie Cię uczył Zielarstwa.
-Dzień dobry, proszę..pana. -powiedziałam lekko zawstydzona.
-Przepraszamy, ale będziemy musieli już iść, zwłaszcza, że tu nie jest do końca bezpiecznie. - dziadek pożegnał się ze śmiechem i wyszedł przez tajemnicze drzwi na małe podwórko. Znajdował się tam mur z czerwonych cegieł. Stuknął parę razy różdżką w niektóre z nich, a przed nami pojawiła się wejście na najdziwniejszą ulicę, na jakiej kiedykolwiek byłam.
-Tu jest niesamowicie!- krzyknęłam.
-Muszę się z Tobą zgodzić. - powiedziała babcia, a nawet mamie się tu spodobało i rozglądała się zaciekawiona.- No! Na co czekasz?! Wyjmij list!
-Ale po co?
-Jak to po co? Nie czytałaś go? Tam jest lista książek i przyborów, które będą ci potrzebne do szkoły.
-Stello, może najpierw pójdziemy do Gringotta.
-A, och, tak, tak, racja! Chodźmy!
Kierowaliśmy się w stronę wielkiego białego budynku znajdującego się na samym końcu ulicy. Z daleka zobaczyłam napis "Bank Gringotta". Przy wejściu stał mały stworek z okropnie długimi paznokciami. Ukłonił się nisko, gdy przechodziliśmy obok niego. W środku było och jeszcze więcej. Dziadek podszedł do jednego z nich, oznajmił, że chce wypłacić pieniądze i podał mu klucz. Babcia mruknęła coś mamie, a ta powiedziała na to, że lepiej będzie, jak tu zaczeka. W trójkę udaliśmy się za- jak mi dziadek powiedział- goblinem i wsiedliśmy do wózka. Przejażdżka nim nie była zbyt przyjemna, gdy już wysiadłam, kręciło mi się w głowie i zbierało na wymioty. Goblin otworzył kryptę, a w środku znajdowało się mnóstwo pieniędzy. Nie miałam pojęcia, że dziadkowie są tak bogaci. Dziadek spakował do torby sporo monet, a gdy już wyszliśmy z banku wszyscy razem, wyjaśnił mi ich wartość.
-To jak? Wolisz kupić wszystko sama, czy raczej z nami? Wybór należy do ciebie.
-Hmm... chyba wolę sama. Może poznam kogoś nowego. A czy znajdę wszystkie sklepy?
-Myślę, że tak, masz aż cztery godziny, więc będziesz mogła w spokoju zajrzeć do każdego miejsca. Na liście jest wszystko napisane. Bądź o godzinie 15:30 tutaj, przy banku.
-No...to do zobaczenia!
Babcia, dziadek i mama odeszli, a ja stałam sama. Wyjęłam list z torby i zaczęłam czytać. Na pierwszym papierze pisało:

HOGWART
SZKOŁA
MAGII I CZARODZIEJSTWA
____________

Szanowna Pani Madley, mamy przyjemność poinformowania Panią, 
że została Pani przyjęta do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. 
Dołączamy listę niezbędnych książek i wyposażenia. 
Rok szkolny rozpoczyna się 1 września. Pociąg wyrusza z peronu 9 i 3/4 o godz. 11:00. 
Oczekujemy pańskiej sowy z potwierdzeniem przybycia do końca wakacji. 
Z wyrazami szacunku,
dyrektor szkoły Minerwa McGonagall

'Świetnie, muszę wysłać tę sowę i to w miarę szybko. A nawet nie mam własnej.' Postanowiłam w końcu wziąć się za zakupy. Wyciągnęłam z koperty drugi papier. Dziadek dał mi sporo kaski, przynajmniej tak mi się wydawało, ale wolałam zacząć od książek. Zapytałam jakiegoś sympatycznego czarodzieja, gdzie znajdę księgarnię. On wskazał mi budynek z napisem "Esy i floresy" i po chwili byłam już wyposażona we wszystkie potrzebne podręczniki.
Gdy szłam zaczytana w listę potrzebnych ubrań, wpadłam na jakiegoś blond chłopaka o stalowych tęczówkach. Wszystkie książki wypadły mi z rąk. On zamiast pomóc mi je pozbierać mruknął tylko: "Uważaj, jak chodzisz". 'Gbur'- pomyślałam zbierając swoje klamoty, chociaż musiałam przyznać, że był bardzo przystojny.
Kiedy kupiłam już wszystkie szaty do szkoły w sklepie Madame Malkin, teleskop, kociołek, fiolki, pergaminy, pióra i wagę, z listy została mi już tylko różdżka. Tym byłam najbardziej podekscytowana i od początku czekałam na ten moment. W jaki sposób wybiorę różdżkę? I czy na pewno będzie dla mnie odpowiednia? Spytałam jakiegoś miłego chłopaka, w mniej więcej moim wieku, o sklep z różdżkami. Okazało się, że na Pokątnej jest tylko jeden i należy do pana Ollivandera. Weszłam do środka pełna obaw, bo po wyglądzie wystawy nie wiedziałam, czego mam się spodziewać. Jednak właściciel okazał się miły i po piętnastu minutach wybraliśmy dla mnie odpowiednią różdżkę. 13 cali, orzech włoski, giętka, włos z ogona jednorożca. Zadowolona wyszłam ze sklepu w pełni już wyposażona do szkoły.
Jako, że miałam jeszcze godzinę i trochę pieniędzy, postanowiłam, że kupię sobie sowę i zajrzę obejrzeć miotły. Wybrałam średniej wielkości puchacza o barwie siwej. Nazwałam go Gandalf, bo byłam wielką fanką twórczości J.R.R. Tolkiena. Od razu postanowiłam go wypróbować i przyczepiłam mu do nóżki list z potwierdzeniem o moim przybycie do Hogwartu, który szybko napisałam.
-Powodzenia!
W sklepie z miotłami było mnóstwo chłopaków, którzy podziwiali najnowszego Nimbusa Dwa Tysiące Cztery. Poczułam, że mimo wszystko chciałabym się nauczyć latać. 'Szkoda, że uczniowie pierwszego roku nie mogą posiadać mioteł'. 
Wracając już w stronę banku, natknęłam się na pewną miłą dziewczynę, która szukała swoich rodziców i młodszego brata. Ona też rozpoczynała naukę w Hogwarcie w tym roku.
-Hej, jestem Nina, a Ty?
-Bonnie, miło mi.
-Ty też rozpoczynasz naukę w tym roku?
-Taaa....
-Och, to może się zakolegujemy. O! Tam jest mój tata, muszę lecieć. Do zobaczenia!
Pobiegła w stronę mężczyzny, z którym wcześniej dziadek witał się w Dziurawym Kotle, i który będzie mnie uczył Zielarstwa. Rodzina czekała już na mnie przy banku. Zauważyłam, że dziadkowi płynie krew z nosa. I to dość obficie.
-Co się stało?!
-Hmm... dziadek trochę pokłócił się ze swoim dawnym... znajomym.
-Och, ten gnojek powinien siedzieć w Azkabanie! Co on tu robi?
-Spokojnie, Peterze, bez nerwów, to na pewno da się jakoś wyjaśnić. Ale teraz jedźmy już do domu.
-Jasne, nie chcę się na niego natknąć drugi raz.
Z wszystkimi zakupami przeszliśmy z powrotem do Dziurawego Kotła i udaliśmy się do samochodu.

...

No hej hej :3 Miałam wenę i napisałam ten rozdział w jakieś trzy dni. Postanowiłam dodać go wcześniej w ramach rekompensaty, że tak długo musieliście czekać na poprzedni. Myślę, że robi się coraz ciekawiej i akcja się powoli rozkręca. Obiecuję, że od tej pory będzie tylko lepiej.

Pozdrawiam!

#Iryna.

piątek, 14 marca 2014

Rozdział 4 ~ Na poddaszu.

Następnego dnia obudziłam się o godzinie 14:00, co jednak niezbyt mnie zdziwiło. Uświadomiłam sobie, że...
-Babciu, babciu! - zbiegłam szybko na dół i darłam się na cały dom.
-Bonnie! Co się stało?! - zapytała zaskoczona babcia, którą zastałam czytającą jakąś wielką księgę w salonie.
-Gdzie jest toaleta?
-Pierwsze drzwi po prawej obok kuchni. - odpowiedziała mi rozbawiona - Myślałam, że nastąpiła jakaś kryzysowa sytuacja...
-Uwierz, jest bardzo kryzysowa. - odparłam i szybko pobiegłam do łazienki, a kiedy wróciłam i zobaczyłam śmiejącą się babcię, dopiero dotarło do mnie, co się stało i sama zaczęłam chichotać.
-A tak w ogóle, to gdzie jest dziadek?
-Wyjechał do miasta, będzie dopiero na kolację.
Po zjedzeniu pysznego kurczaka, jaki przygotowała babcia, postanowiłam, że zwiedzę dom. Ona oczywiście nie miała nic przeciwko, a nawet stwierdziła, że powinnam to zrobić.
Babcia wróciła do czytania, a ja spokojnie zaczęłam "zwiedzać". Hmm.. No więc tak: na parterze jak już mówiłam wcześniej był salon, jadalnia, kuchnia, spiżarnia i toaleta. Podeszłam do  kolejnych drzwi. Pociągnęłam za klamkę, ale ani drgnęły.
'Świetnie' - pomyślałam - 'Nagle okaże się, że wszystkie pokoje będą pozamykane, dlatego babcia pozwoliła mi obejrzeć dom' - cóż, jeszcze wtedy nie wiedziałam, że wystarczyłoby jedno proste zaklęcie, żeby tam wejść.
Ale następne się otworzyły. Była to bardzo mała komórka, niezbyt przytulna. Nie było tam nic, poza... miotłami. Naliczyłam ich 8. Jedne, jak zauważyłam, były nowsze, bardziej zadbane. Wyglądały naprawdę imponująco. Inne, zakurzone, stały z boku, zapomniane.
Wzięłam jedną do ręki, oczywiście tą, która wydawała mi się najnowsza. Spojrzałam na napis: "Nimbus Dwa Tysiące Dwa".
-Pewnie jakaś wyścigowa..-powiedziałam sama do siebie.
Cóż, trzeba było jednak iść dalej, bo w takim tempie, nie zdążyłabym przed kolacją obejrzeć nawet połowy domu. Weszłam po drewnianych schodach na pierwsze piętro. Oprócz sypialni dziadków, były tam również dwa pokoje gościnne i kolejna łazienka. Jedno pomieszczenie szczególnie mnie zainteresowało. Na półkach stało pełno zdjęć mojego dziadka (tylko, że jeszcze młodego). Na niektórych latał na miotle, na jednych stał ze swoimi przyjaciółmi, a wszyscy ubrani byli w jakieś śmieszne szaty i okulary. Jeszcze inne przedstawiało, jak jakiś facet wręczał mu odznakę "Najlepszego ścigającego".
Oprócz półek ze zdjęciami, w pokoju znajdowało się kilka gablotek. W jednej z nich zauważyłam tę samą odznakę, widziałam też piękną szatę ze sroką na plecach. Na szafce leżała  książka o tytule "Quidditch przez wieki". Nie za bardzo wiedziałam, co to za dyscyplina sportowa, ale czułam, że wkrótce się tego dowiem.
Szłam dalej. Z następnego pokoju dochodziły dziwne odgłosy. Otworzyłam ostrożnie drzwi, a w środku ujrzałam... sowy. Babcia i dziadek byli w posiadaniu czterech tych uroczych zwierzątek. Dwie z nich miały pióra śnieżnobiałe, druga czarne, a ostatnia, najmniejsza, bure. Ostatnie pomieszczenie na I piętrze to była garderoba. Babcia naprawdę miała mnóstwo szat. 
Znalazłam kolejną łazienkę...zaraz obok mojego pokoju, na co odetchnęłam z ulgą. Miałam ją tylko dla siebie. Kolejny zawód... następne drzwi zamknięte. Żałowałam, bo chciałam poznać wszystkie tajemnice tego domu... Pokój, do którego później weszłam, był najdziwniejszym pokojem, jaki kiedykolwiek widziałam. Na ścianach i suficie wisiało pełno zdjęć smoków... Ktoś musiał się tym naprawdę bardzo interesować. Zdjęcia przedstawiały tę samą osobę - czasem młodszą, czasem starszą. Wisiała też jedna piękna fotografia ślubna. Kobieta (z poprzednich zdjęć) o ciemnych długich włosach i zielonych oczach całująca swojego rudowłosego męża. Uśmiechał się do mnie przyjaźnie.
Niechętnie opuściłam pomieszczenie. Kolejne jednak nie wyróżniało się niczym specjalnie. Bonnie pomyślała, że to całkiem zwykły pokój, zupełnie taki jak jej, tylko utrzymany w innych kolorach. I znowu fotografie, tym razem przedstawiające chłopca. Poznała go od razu. To był jej ojciec, tylko, że jakieś dwadzieścia lat młodszy, a ona znajdowała się w jego dawnym lokum. Posłał jej smutne, ale pełne miłości spojrzenie. Ona się rozkleiła... Wybiegła z pokoju z płaczem i straciła ochotę na dalsze oglądanie domu. Jednak postanowiła dotrwać do końca.
Następnym pomieszczeniem okazała się rupieciarnia. Chociaż same graty różniły się od tych w normalnych domach. Dwie połamane miotły, zepsuta -jak się domyśliłam- różdżka, jakaś potłuczona kula i wiele tego typu innych. 
Zostały jeszcze trzy pokoje. Dwa z nich były zamknięte. A za trzecimi drzwiami- schody w górę. 'Trochę ciemno'.-pomyślałam. Pobiegłam szybko do siebie po latarkę. Na jakiś czas zapomniałam o tacie, teraz byłam zajęta czymś innym. 
Wchodziłam ostrożnie po drewnianych schodach. Nie wiedziałam, co znajduje się na poddaszu. Okazało się mimo wszystko bardzo przytulne, zadbane, ale tajemnicze. Półki przy ścianach wypełnione jeszcze większymi i jeszcze mroczniejszymi księgami zmniejszały przestrzeń. Na środku stał duży kocioł. Domyślałam się, do czego może służyć i na pewno nie chodziło o gotowanie. Jedna ściana była wolna, a mieściło się tam wielkie okno i dopiero zobaczyłam krajobraz znajdujący się w pobliżu. Znajdowałam się naprawdę wysoko, większość drzew tu nie dosięgała. Dalej ujrzałam piękne jeziorko i tylko jeden dom. 'To ten, o którym mówił dziadek'.
Pod oknem stała czerwona kanapa. W jednym z rogów zauważyłam coś, co przykuło moją uwagę - ciężki, zakurzony kufer. Podeszłam i wpatrywałam się w niego z ciekawością. 'Na pewno będzie zamknięty'. Ale spotkało mnie miłe zaskoczenie. Skrzynia bez problemu się otworzyla. 'Może dowiem się czegoś o Hogwarcie i znajomych babci i dziadka'. Znalazłam mnóstwo ciekawych zdjęć. Bardzo często babcia była na nich z sympatyczną rudowłosą dziewczyną. 'Pewnie to jej najlepsza przyjaciółka z czasów szkoły'. Przypomniałam sobie o Narumi. Mimo, że miałyśmy się zobaczyć dopiero za ponad trzy tygodnie, to wspaniale, że będziemy się uczyć razem w tej szkole.
Inne fotografie przedstawiały dziadka z jego kumplami w różnych dziwnych miejscach, widziałam też Hogwart. Bardzo mi się spodobał. Lubię takie klimaty.
Znalazłam też kilka listów, wszystkie od tej samej osoby i zaadresowane do babci. Może przytoczę jeden z nich.

Cześć Stello!
Co tam u Ciebie słychać? Wszystko w porządku?! 
U nas świetnie, cieszymy się z odejścia Sama-Wiesz-Kogo. Nie jesteśmy jednak pewni, czy został unicestwiony. Martwimy się, że będzie chciał się zemścić, tylko nie wiemy jak. 
Odeślij sowę szybko!
Twoja Ruda :*

Przestraszyłam się trochę czytając ten list. Sama-Wiesz-Kto? Co to miało znaczyć?! I nagle usłyszałam za sobą głos. 
-A więc dotarłaś już na poddasze?
-Babciu, o co tutaj chodzi? Kim jest ten "Sama-Wiesz-Kto"??
-To długa historia. Po prostu pewien Czarnoksiężnik trochę namieszał w świecie czarodziejskim...-w oczach babci pojawił się ból. -Ale już po wszystkim.
-A kto jest na tych zdjęciach?? - zapytałam lekko uspokojona.
-O, to jest moja przyjaciółka..
-Kochanie, wróciłem! - krzyknął dziadek z dołu.
-Cóż, te opowieści będą musiały trochę zaczekać..
-Powiedz mi jeszcze tylko jedno...
-Tak?
-Czy tata nie czuł się trochę źle z tym, że nie potrafił czarować?
-Cóż, skarbie, było mu trochę z tego powodu przykro, ale nigdy nie faworyzowaliśmy z dziadkiem jego sióstr, z tego powodu, że były czarownicami.
-To tata miał rodzeństwo?! Mama mi jakoś nigdy nie mówiła, chociaż właściwie jej o to nie pytałam..
-Tak, ale teraz chodź na kolację. Dowiesz się wkrótce wszystkiego, czego będziesz chciała. 

***

Witam, witam! Rozdział zapewne strasznie nudny i z błędami, bo nie sprawdzałam. Do tego jeszcze krótki. Ale takie też muszą powstawać. Obiecuję jednak, że następny będzie ciekawszy, a wkrótce Bonnie spotka się z Maxem. :) Sprawa zamkniętych pokoi zostanie wyjaśniona. 
Nie chciałam Wam podawać, kto jest na zdjęciach, bo wolę Was potrzymać dłużej w niepewności, jakim pokoleniem jest Bonnie. Ciekawa jestem, czy się domyślacie.
Przepraszam, że rozdział tak późno i w dodatku słaby, ale nie miałam weny i na dodatek problemy z netem. Nie wiem, kiedy pojawi się następny, myślę, że w przeciągu tygodnia.

Pozdrawiam, #Iryna.

czwartek, 13 lutego 2014

Rozdział 3 ~ W niezwykłym domu.

Wstałam wcześnie i mimo, iż byłam bardzo zmęczona, nie mogłam spać. Cały czas nie chciałam uwierzyć w to, że jestem czarownicą. Z początku myślałam, że to wszystko to tylko sen, ale gdy zeszłam na dół i zobaczyłam babcię Stellę w kuchni, przypomniałam sobie poprzedni dzień.
-Nie ma czasu do stracenia. - wykrzyknęła - Dzisiaj musimy ruszyć, dziadek na nas czeka. Nie wiem, czy dostał sowę... Mam nadzieję, że tak, ale, nawet jeśli, i tak musimy się pospieszyć.
-Dzień dobry, babciu. - odpowiedziałam spokojnie.
-Przepraszam Cię skarbie, po prostu jestem lekko zdenerwowana i  podekscytowana. Nareszcie zaczniesz się uczyć tajników magii!
-Chyba to ja powinnam być zdenerwowana, a nie ty. Czy nie możemy wyjechać później? Dziadek na pewno sobie poradzi, a mi będzie ciężko rozstać się z tym wszystkim, z Narumi...
-Niestety nie. Jedynie mogę przedłużyć czas wyjazdu do wieczora, ale nic więcej. Z Narumi zobaczysz się przecież już za miesiąc, a z pożegnaniem domu musisz się jakoś pogodzić. Uwierz, to nie będzie takie straszne, jak ci się wydaje. Gdy odkryjesz wspaniałość tej szkoły, zapomnisz o tym bolesnym rozstaniu.
-Myślę, że jednak nigdy o nim nie zapomnę.
-Kochanie, nie martw się.- wtrąciła się nagle mama, która do tej pory tylko przysłuchiwała się rozmowie, myjąc naczynia. - Ten miesiąc spędzimy razem, a najbliżej zobaczymy się w święta i wrócisz tu, do domu.
-Te cztery miesiące zlecą szybko, zobaczysz. - powiedziała babcia.
-A więc dobrze. O której wyruszamy i jakim sposobem dostaniemy się do Londynu?
-Wyruszymy, o której będziesz chciała. A skoro nie zgadzasz się na lot miotłą, teleportujemy się.
-Że niby co?!
-Spokojnie, to całkiem bezpieczne, jeżeli jest się doświadczonym czarodziejem, tak jak ja. Użyjemy teleportacji łącznej, więc nie będziesz musiała nic robić, wystarczy, że się mnie złapiesz.
-Nie jestem co do tego całkiem przekonana.
-Nie masz wyjścia niestety. Czekają cię znacznie większe wyzwania, z którymi będziesz musiała sobie poradzić, więc nie narzekaj.
-Już dobrze, dobrze. Teraz dajcie mi coś zjeść, bo chyba zaraz padnę z głodu.
Gdy się posiliłam, stwierdziłam, że najwyższy czas się pakować. Niechętnie się do tego zabrałam. W godzinę spakowałam zaledwie jedną walizkę. Wtedy weszła babcia.
-Oj, kochanie, a ty się z tym męczysz! Zapomniałam ci powiedzieć.
-O czym?
-Że można to załatwić w inny, łatwiejszy sposób.
Wyszła na chwilę i wróciła - jak w pierwszej chwili pomyślałam- z patykiem. Machnęła nim i zanim się obejrzałam pięć walizek stało przede mną zapakowanych, a półki w moim pokoju stały puste. Jak pewnie się domyślacie ten "patyk" to była jej różdźka.
-Naprawdę nie mogłaś powiedzieć mi tego wcześniej?- odparłam może nieco nieprzyjemnym tonem.
-Przepraszam, zapomniałam.
Narumi przyszła w południe jak obiecała. Siedziałyśmy wtedy z mamą i z babcią w kuchni, bo bylo już po przygotowaniach. Była trochę smutna, ale ja również. Cały czas myślałam tylko o tym, że przyszła się pozegnać. Rozmawiałyśmy godzinę, starając się nie poruszać tematu rozstania.
Wreszcie wybiła godzina 14, a Narumi szykowała się do domu. Mocno mnie przytuliła, powiedziała, że za miesiąc już się zobaczymy, ale że jeszcze w tym czasie mam się do niej odezwać.
-To chyba nie jest tragedia, prawda? - powiedziała pół żartem, pół serio, ja z kolei nie odparłam na to nic, uśmiechnęłam się, ale jednocześnie łza poleciała mi po policzku.
-Do zobaczenia.
Dałyśmy sobie buziaka w policzek i wyszła.
'Poszła' - pomyślałam. 'Zobaczę ją dopiero za miesiąc'.
-Jeśli ci ciężko, możesz iść na razie do swojego pokoju, zawolamy cię, gdy nadejdzie czas.- zaproponowała babcia.
-Dziękuję, ale nie. Wolę spędzić te ostatnie chwile z mamą. Potem może ich zabraknąć.
Mama postarała się, bym miło spędziła ten dzień. Zrobiła pizzę, wypozyczyła ciekawy film, a w zamrażalniku miała przygotowane lody czekoladowe.
-No, chyba będziemy ruszać. - powiedziała nagle babcia, a było to o godzinie 18:30. Nie mogłam uwierzyc, że ten czas zlecial tak szybko.
-Ale ...Jak to?
-Tak to. Leć po walizki, migiem.
Gdy babcia zobaczyła, że posmutniałam, od razu zareagowała:
-Zobaczysz, spodoba ci się w moim domu, i w Hogwarcie też.
-Trzymam cię za słowo.- odpowiedziałam lekko pocieszona.
Gdy zeszłam na dół, babcia była już ubrana i gotowa do "drogi".
-Stań koło mnie i złap mnie za rękę, a walizki półóż tak, by mnie dotykały.
Zrobiłam, co kazała, chociaż byłam bardzo przestraszona.
-Do widzenia, mamo!
-Pa skarbie ! Pamiętaj, zobaczymy się już za tydzień.
Chwilę później zobaczyłam, że mamy już nie ma, a ja znajduję się... w lesie. Było bardzo ciemno, co mnie lekko zdziwiło z powodu trwającego lata. Przede mną stał ogromny dom, może trochę dziwny, ale jednocześnie uroczy.
-Witaj w domu Madley'ów, moje drogie dziecko! - zawołała rozradowana babcia Stella.
Droga do drzwi była wybrukowana, i mimo że krótka, nie jest łatwo przejść z 5 ciężkimi walizkami bez zmęczenia. U progu stał wysoki starszy mężczyzna, ale wydawał się dość żywym człowiekiem. Był to mój dziadek, Peter.
-Wreszcie jesteście! O, Bonnie, nie widziałem cię tak dawno. Nie zmienilaś się jednak zbytnio od naszej ostatniej wizyty.
-Cześć dziadku.
Mimo, że nie znałam dziadka dobrze, ucieszyłam się na jego widok. Rozmawiałam o nim czasem z mamą, ale tylko, gdy ja o niego pytałam, a nie z własnej inicjatywy. Zawsze mówiła, że tata był do niego bardzo podobny.
-Porozmawiamy później. - wtrąciła babcia. - Teraz powinnaś się wypakować i wypocząć. Dom obejrzysz, kiedy będziesz miała na to ochotę. Jest znacznie większy od waszego na Wall Street, ale wkrótce się oswoisz. Myślę, że spodoba ci się twój nowy pokój. Specjalnie zaczarowałam go tak, by przypominał ci twój stary, ale jeśli będziesz chciała coś zmienić, mów śmiało.
Weszłam niepewnie do środka, ale  miło zaskoczona zobaczyłam, że jest bardzo przytulnie.
-Dokąd mam się kierować?
-Twój pokój jest na drugim piętrze. Tam są schody. - babcia pokazała ręką na koniec dlugiego korytarza, w którym się znajdowaliśmy. - Właściwie będziesz miała to piętro tylko dla siebie, bo rzadko tam chodzimy z dziadkiem. Znacznie częściej bywamy na poddaszu... Walizki wniesie dziadek, kiedy znajdzie wolną chwilę. Na razie weź to, co będzie ci najpotrzebniejsze.
Nie zabrałam nic, bo torebkę, w której nosiłam ważne drobiazgi, miałam na ramieniu. Ruszyłam wolnym krokiem, a idąc tym korytarzem, tylko liczyłam kolejne pomieszczenia. Zdawało się, że na parterze było ich 6..Zaraz, nie- 7. Weszłam po schodach i ujrzałam następny, tak samo długi korytarz. Schody były na drugim jego końcu, czyli nad wejściem do domu. Znów naliczyłam 7 pokoi. Weszłam na drugie piętro. Tutaj drzwi było aż 9, więc tym bardziej nie wiedziałam, który pokój jest mój.
'Cóż' - pomyślałam. 'Będę musiała po kolei sprawdzać'.
Instynkt podpowiedział mi, żebym zaczęła od ostatnich, które znajdowały się na końcu kolejnego długiego korytarza. Tym razem mnie nie zawiódł. Gdy weszlam, od razu rozpoznałam swój pokój, ponieważ był bardzo podobny do starego. Właściwie różnił się tylko wielkością, bo chyba przerastał stary dwukrotnie. Rzuciłam się na łóżko. Nagle uświadomiłam sobie, że jestem głodna. Zeszłam na dół i znów znalazlam się na parterze.
-Babciu! - krzyknęłam, bo nie wiedziałam, gdzie jest babcia, jak i zarówno, które drzwi prowadzą do kuchni.
-Tu jestem! - dobiegł głos z jednego pomieszczenia.
Poszłam tam i okazało się, że to spiżarnia, a babcia szuka rzeczy potrzebnych do przygotowania kolacji.
-Och, jak dobrze, bo jestem strasznie głodna!
-Dosłownie za moment podam kolację. Tylko.. gdzie są te ogórki?! Wejdź do pokoju obok, dziadek już tam czeka.
Zrobiłam, jak babcia kazała i udałam się do- jak się później okazało - jadalni. Było to pomieszczenie mniej więcej wielkości mojego nowego pokoju. Na środku stał stół pięknie zastawiony, duży, pomimo że mieliśmy jeść jedynie w trójkę. Brakowalo na nim tylko jedzenia. W rogu znajdował się również kominek , a obok niego fotel, w ktorym siedział dziadek, czytając gazetę. Tak poza tym w pokoju nie było niczego, prócz miękkiego dywanu na podłodze i pięknego żyrandola.
Usiadłam do stołu. Dziadek nawet na mnie nie spojrzał - nie odrywał wzroku od gazety. 'Pewnie jakiś ciekawy artykuł' - pomyślałam.
-Co tam czytasz? - chciałam do niego jakoś zagadać, więc wybrałam tę opcję.
Na te słowa dziadek wstał trzymając w ręku gazetę i usiadł koło mnie.
-Zobacz. Tak wygląda czasopismo czarodziejów.
Spojrzałam na nie i oczywiście - postacie na zdjęciach ruszały się.
-To jest akurat Prorok Codzienny, ale istnieje wiele innych. Polecam Ci czytanie takiej prasy, warto wiedzieć, co się dzieje. Myślę, że ciebie zainteresuje Żongler, mój dawny przyjaciel jest redaktorem naczelnym tej gazety.
-Dziękuję, zapamiętam. Ale... gdzie ta babcia?
-Już idę, idę, momencik! - usłyszeliśmy z dziadkiem jej głos.
-Babciu, może w czymś ci pomóc? - nie czekając na odpowiedź, wstałam od stołu i poszłam tam, skąd dobiegał.
-Nie, nie trzeba, już wszystko przygotowałam.
-Dobrze, przynajmniej wiem, gdzie jest kuchnia.
-Możesz pozanosić to, co leży na blacie.
Babcia przygotowała dość sporo smacznych dań, niektórych nigdy nie widziałam. Wszystkie jednak były bardzo dobre, więc nikt na nic nie narzekał. Po kolacji pomogłam posprzątać, chociaż moje zadanie nie było zbyt trudne, bo i tak naczynia zmywały się same. I wcale nie miałam omamów.
Dziadek zaprowadził mnie do kolejnego pomieszczenia na parterze - salonu. Ze wszystkich pokoi w domu, jakie widziałam, ten wyglądał najprzytulniej. Przy ścianie stała fioletowa kanapa oraz dwa fotele. Tu również znajdował się kominek, ale znacznie większy. Wesoło płonął w nim ogień. Całą drugą ścianę zajmował regał z książkami, było ich naprawdę mnóstwo. Podeszłam do niego. Tytuły mnie dziwiły, nigdy o takich książkach nie słyszałam.
-Dziadku, jak jest w Londynie? - zapytałam, siadając w jednym z foteli.
-Cóż.. Londyn to piękne miasto, ale ogromne. Długo by opowiadać.
-A kiedy będę mogła go trochę zwiedzić?
-Właściwie możemy tam jechać za tydzień, jak mama przyjedzie.
-Ale jak to jechać?! To Wy nie mieszkacie w Londynie? W takim razie.. gdzie jesteśmy?
-W Guildford, skarbie, czyli 43 kilometry od Londynu. To miasto też jest bardzo ładne, spodoba Ci się.
-A właściwie czemu mieszkacie na takim odludziu? To przecież las, a nigdzie nie widziałam innych domów.
-Nie jest łatwo zachować taki sekret. Zapraszamy tu tylko wtajemniczonych ludzi. Mamy  małe mieszkanie w Londynie, ale z babcią wolimy przebywać tutaj i myślę, że ty poczujesz to samo.
-Czyli nie poznam nowych przyjaciół w te wakacje...
-Czemu nie? Najbliższy dom znajduje się 500m stąd i mieszkają tam nasi przyjaciele, którzy również są czarodziejami. Mają wnuka w twoim wieku, ma na imię Max i on też rozpoczyna naukę w Hogwarcie w tym roku.
-Naprawdę?
-Tak. A las kończy się kilometr dalej, więc do centrum miasta wcale nie jest daleko.
-No to nie jest tak źle... Dziadku, opowiesz mi trochę jeszcze o tej szkole?
-Dobrze, ale nie teraz. Powinniśmy iść spać, przecież już 3 w nocy.
-Jak to?! Wyruszałyśmy z babcią o 18:30
-Tak, ale pomiędzy Nowym Jorkiem a Londynem jest duża różnica czasowa.
-To czemu kolacja była tak późno?
-Babcia wiedziała, że będziesz bardzo głodna, a ja też chciałam zjeść coś ciepłego, bo  niestety nie umiem sobie radzić z gotowaniem. Muszę się nauczyć tej trudnej sztuki, bo jak ja sobie poradzę podczas jej nieobecności?
Zaśmialiśmy się z dziadkiem, chwilę później jednocześnie ziewnęliśmy.
-Odprowadzisz mnie kawałek?
-Oczywiście, zwłaszcza, że nasza sypialnia mieści się na pierwszym piętrze, czyli po drodze.
Babcia krzątała się jeszcze po kuchni.
-Idziesz misiaczku? - zwrócił się dziadek do babci, co mnie lekko rozbawiło, ale jednocześnie zauroczyło.
-Za chwilę, nie czekajcie na mnie. Położę się spać dosłownie za 10 minut.
Szliśmy z dziadkiem nie odzywając się do siebie, a gdy stanęliśmy przy drzwiach sypialni powiedział mi tylko "Dobranoc, możesz pospać do godziny, do której będziesz chciała".
Samotnie doszłam do swojego pokoju i położyłam się spać.

***

Witam z trzecim rozdziałem! Myślę, że jest całkiem przyzwoity. Jestem na siebie zła, bo mam ferie, więc powinnam dziś dodawać rozdział co  najmniej piąty, ale jak zwykle lenistwo wygrało.
Zachęcam do opiniowania i dodawania się do obserwatorów.
Chętnie odpowiem na wszystkie pytania. 
Pozadrawiam!

#Iryna

czwartek, 30 stycznia 2014

Rozdział 2 ~ Niespodziewana wizyta.

Mama poszła otworzyć. Raczej nie spodziewałam się gości tego dnia. Narumi miała jedynie przyjść po południu, ale na to było jeszcze za wcześnie. Zgadnijcie, kto stał za drzwiami. Babcia Stella! Mama jakoś nie wyglądała na mocno zaskoczoną.
-Witajcie dzieci. - krzyknęła i nie czekając na zaproszenie weszła do środka.
Zdjęła płaszcz, zawiesiła go na wieszaku i zaczęła chodzić po mieszkaniu.
-Troszkę się tu zmieniło od mojej ostatniej wizyty. -zauważyła słusznie, ponieważ rok temu mama kupiła nowe meble do salonu. - Wpadłam tylko na chwilę. - zwróciła się w moją stronę - Spakowana?
- Czemu miałabym się pakować?!- krzyknęłam.
-No jak to czemu? Wyjeżdżasz do Hogwartu Kochanie. Mama Ci nic nie powiedziała?
Zszokowana spojrzałam na mamę. Miała zakłopotany wyraz twarzy.
-Co to niby jest ten cały Hogwart?
-Oj skarbeńku - powiedziała babcia - to jest szkoła dla czarodziei. Jesteś czarownicą.
Osłupiałam. Nigdy nie wierzyłam w istnienie magii, myślałam, że jakieś zaklęcia, czy inne tego typu rzeczy, pojawiają się tylko w bajkach. Na początku zareagowałam śmiechem, ale gdy zobaczyłam poważną minę babci Stelli i wcale temu niezaprzeczającą mamę, lekko się wystraszyłam.
-Ale jak to.. czarownicą? Przecież one nie istnieją. Mamo!?
- Bonnie, posłuchaj. Twoja babcia mówi prawdę. Ona sama pochodzi z czarodziejskiej rodziny i to po niej odziedziczyłaś ten dar. Twój dziadek również. Twojego ojca co prawda to ominęło, ale wiedział o tym od zawsze. Zdawał sobie sprawę z tego, że możesz być czarownicą i prosił mnie, abym nie zabraniała ci tego rozwijać. Swoją naukę zaczniesz już za miesiąc. Przepraszam, że tak późno Cię o tym informuję, ale nie wiedziałam jak zareagujesz.
-Mamo... Ja nie wierzę.. Jakie nadprzyrodzone zdolności!? Ja czarownicą?! To chyba jakiś sen. Czy da się to jakoś udowodnić?!...
-Owszem, da się. - wtrąciła się babcia.
Wyciągnęła z kieszeni zdjęcie, na którym znajdowała się ona jako nastolatka wraz ze swoją najlepszą przyjaciółką (tak przynajmniej mi powiedziała). Były ubrane w czarne swetry oraz żółto-czarne szaliki.  Można powiedzieć- zwykłe zdjęcie, ale ku mojemu zaskoczeniu postacie się ruszały! Gdy to zobaczyłam, automatycznie cofnęłam się krok w tył.
-Spokojnie. To całkiem normalne w czarodziejskim świecie.
-Dobrze,może i  jestem czarownicą. Ale gdzie ja mam niby wyjeżdżać? Przecież szkołę zaczynam dopiero za miesiąc...
-Lecicie razem z babcią do Anglii... Jedynie tam możecie się dostać do Hogwartu.- odpowiedziała mama.
-O nie... zaraz. Wiesz dobrze, że panicznie boję się latać samolotem. I czemu Anglia?! Czy ta szkoła musi się tam znajdować?
Babcia Stella wybuchnęła serdecznym śmiechem.
- Kochanie, czy ty naprawdę sądzisz, że magiczna szkoła znajduje się w mugolskim świecie? Źle mamę zrozumiałaś. Hogwart nie jest położony w Anglii, ale żeby się do niego dostać, musisz odwiedzić londyński dworzec, a dokładniej Peron 9 i 3/4.
-Powiem szczerze, że te nazwy to dla mnie czarna magia.
-Czarna magia powiadasz... Mugolskie znaczy inaczej nie czarodziejskie, a na peronie 9 i 3/4 możesz przedostać się do magicznego świata.
-Dajcie mi chwilę, żeby to wszystko przemyśleć. Mam odjechać teraz, zostawić swoje dotychczasowe życie tylko dla jakiejś głupiej czarodziejskiej szkoły, która najprawdopodobniej w ogóle nie istnieje? Owszem, nie przepadam za swoją budą, ale co ze mną i z Narumi? Właśnie... Która jest godzina? Powinna już być. Gdzie ona się podziewa...
Wtedy mama podeszła do mnie i przytuliła mnie mocno. Tego właśnie potrzebowałam. Usłyszałam jej cichy szept: "Pomyśl o tacie". Łza spłynęła mi po policzku.
-Skarbie, wiem, że to dla ciebie trudna chwila. Uwierz, że dla mnie też. Ale niewiele jest dzieci takich jak ty.. A właściwie nie jesteś już dzieckiem. Ten czas tak szybko zleciał. Często się zastanawiałam, jak będzie wyglądał ten dzień. Musisz się z tym oswoić. Idź na razie do swojego pokoju, a ja porozmawiam z babcią.
Odeszłam. Chciałam mimo wszystko usłyszeć, o czym dyskutują, więc ukryłam się na schodach w miarę dyskretnie. Nie do końca wszystko do mnie docierało. Mama mówiła: "Cały czas mam wątpliwości. [...] Boję się o nią." Z kolei babcia przekonywała ją, że: "Da sobie radę. [...] Na pewno jej się tam spodoba" W końcu mnie zawołały. Pytały mnie, czy podjęłam decyzję, ale odpowiedziałam, że jeszcze nie. Babcia zaczęła:
- Wylecimy jutro. Twoja mama razem z nami. Miesiąc, który został do rozpoczęcia szkoły spędzisz u nas w domu. Mam tu na myśli mnie i dziadka. On też chciał tu przybyć, ale wypadło mu coś ważnego. Przez ten czas opowiem ci wszystko dokładniej, bo na pewno chciałabyś się dowiedzieć. Zobaczysz, będzie fajnie. Jenny (moja mama) się zgodziła.
- Naprawdę? - zdziwionym wzrokiem spojrzałam na mamę. 
-Tak. 
Właśnie w tej chwili przyszła Narumi. Przywitała się z mamą i z babcią, którą widziała pierwszy raz na oczy.
-Narumi! Dobrze, że jesteś. Dowiedziałam się czegoś bardzo dziwnego. Chodź, opowiem ci.
Gdy odchodziłyśmy do mojego pokoju, usłyszałam, jak babcia mówi do mamy, że kojarzy skądś twarz Narumi, ale zupełnie nie może sobie przypomnieć skąd.
Usiadłyśmy na łóżku. Zupełnie nie wiedziałam, jak zacząć. 
-Nie będę owijać w bawełnę. - powiedziałam w końcu - Babcia mi przed chwilą powiedziała, że jestem czarownicą. I to chyba jest prawda...
Narumi wybuchnęła śmiechem.
-Nie śmiej się. Ja wiem, że to strasznie głupio brzmi. Sama  byłam zaskoczona. Podobna wylatuję jutro do Anglii, a za miesiąc zaczynam naukę w czarodziejskiej szkole! Co ja mam robić, co ja mam robić!?
-Nie, ja się nie śmieję dlatego, że to głupio brzmi, chociaż naprawdę tak jest. Bo chodzi o to, że... ja też nią jestem.
-Co?!
-Tak! Jakieś dwa miesiące temu, tydzień przed moimi urodzinami przyszedł do mnie list. Przecież nawet przy tym byłaś, tylko już wychodziłaś. Przeczytałam go i okazało się, że powinnam wkrótce zacząć naukę w Hogwarcie. Mama mi wszystko wyjaśniła. Moja prababcia wyszła za czarodzieja. Od tamtej pory w naszej rodzinie ten dar przechodzi z pokolenia na pokolenie. Moja mama też chodziła do tej szkoły.
-I nic mi nie powiedziałaś?! 
-No wiesz... Trochę się bałam, uznałam, że zrobię to, gdy nadejdzie odpowiedni moment. A teraz okazało się, że będziemy tam uczęszczać razem! Wspaniale!
-No nie wiem, czy tak wspaniale.
-Nie cieszysz się?! Ja na początku też to odrzucałam, ale to chyba fajnie mieć takie zdolności.
-Ale.. Bo chodzi o to, że teraz będą z nas się wyśmiewać jeszcze bardziej. I tak jesteśmy wystarczająco "inne" według nich, a co będzie teraz? Nikt nas tam nie polubi.
- Ale pomyśl! Oni wszyscy będą tacy. Przecież, gdyby nie umieli czarować, nie trafiliby tam!
-A czy my umiemy?!
-Nauczymy się. Przecież po to właśnie jest ta szkoła.
Wtedy zrozumiałam, jaką dobrą przyjaciółką jest Narumi. Zawsze umiała mnie pocieszyć i obrócić wszystko w żart. Nawet gdy byłam w najgorszym humorze, gdy chwilę z nią porozmawiałam, jej pozytywna energia wchodziła we mnie tak, że czułam się tak wesoło jak ona. 
-Nie jestem do końca przekonana, ale dobrze. Zawsze można się później wycofać. Przynajmniej tak mi się wydaje. Chodźmy na dół. Powiem babci, że się zgadzam.
Nie wiedziałam, co działo się w kuchni podczas naszej rozmowy. Mama wydawała się w odrobinę lepszym stanie. 
-Mamo, babciu. Chcę być czarownicą. 
- Wspaniale kochanie!- wykrzyknęła babcia. 
-Jest coś jeszcze. Zgodziłam się tylko dlatego, że dowiedziałam się, że Narumi też jest czarownicą i również rozpoczyna naukę w tej szkole. 
Babcia tylko się uśmiechnęła. Po chwili milczenia dodała:
-Już wiem, skąd znam tę twarz. Czy Twój dziadek nie nazywa się przypadkiem Akihiro Cheng?
Narumi zrobiła wielkie oczy i tylko przytaknęła.
-Wiedziałam. Jesteś do niego bardzo podobna. Był ze mną na tym samym roku. Nie znałam go może tak dobrze, ale słyszałam, że był z niego niezły zgrywus. 
-Możliwe...
-Czy musimy lecieć już jutro? O której mamy samolot? - nagle dołączyłam.
-Jaki samolot?! Przecież my lecimy na miotłach jak prawdziwe czarownice!
- O nie! Na to się na pewno nie zgadzam. Mam lęk wysokości. Poza tym mama też? 
-Dobrze, dobrze. Postaram się załatwić jakiś inny środek transportu. Mama przypłynie do nas dopiero za tydzień, statkiem. Wyślę sowę do dziadka, że się spóźnimy. 
Nie wiedziałam co babcia ma na myśli mówiąc, że wyśle sowę, ale wolałam nie pytać. 
-Mamo, czemu dopiero za tydzień? 
-Tak będzie lepiej. Zdążę tutaj wszystko ogarnąć, by zostawić mieszkanie w porządku. Przypomniałam sobie o czymś. Przyszedł do ciebie list.
Wyjęła z torby to, co wcześniej przede mną schowała. Dała mi go do ręki. 
-Właściwie jest symboliczny, ale na pewno będzie miłą pamiątką. 
Wtedy to dała o sobie znać Narumi, która od pięciu minut w ogóle się nie odzywała, tylko przysłuchiwała się naszej rozmowie:
-Dostałam taki sam!
-Właśnie, Narumi. Jak ty dotrzesz do Anglii? Może zabierzesz się z nami. 
-Nie, mama powiedziała, że popłynie ze mną statek dzień przed rozpoczęciem szkoły. 
-Hmm... W takim razie spotkamy się dopiero na miejscu. 
-No niestety. Ja muszę już iść. Mama powiedziała, że mam być na obiad. Wpadnę jutro rano, żeby się pożegnać. 
-Do zobaczenia.
Narumi poszła. Zostałyśmy we trzy. Resztę dnia spędziłam w swoim pokoju na rozmyśleniach. Nic się raczej nie działo. Zmęczona wcześnie położyłam się spać.


...


Drugi rozdział- znacznie bardziej wyczerpujący od pierwszego. Chyba nie jest źle, chociaż powiem szczerze, że się trochę zmęczyłam. :) Zachęcam do opiniowania oraz dodawania się do obserwatorów.

#Iryna

środa, 29 stycznia 2014

Rozdział 1 ~ List

Zbliżały się moje trzynaste urodziny. Byłam bardzo podekscytowana. Nie zapraszałam w tym roku nikogo, postanowiłam, że ten dzień spędzę tylko z mamą. Mój tata umarł 7 lat temu. Niestety nie poznałam go nawet w połowie tak dobrze jakbym chciała. W swoich wspomnieniach widzę jego zawsze uśmiechniętą buzię i ostre rysy twarzy. Wszyscy powtarzają, że był dobrym człowiekiem i nigdy nie odmawiał pomocy. Chciałabym, żeby był tu z nami, ale wierzę, że jest takim naszym cichym Aniołem Stróżem i zawsze czuwa. Zostawił po sobie jednak coś wielkiego, co odmieniło moje życie i cały czas do tego zmierzam w tej opowieści.
Dzień przed moimi urodzinami mama trochę dziwnie się zachowywała. Często patrzyła przez okno, nie chciała mi powiedzieć, o co chodzi. Gdy rano weszłam do kuchni, trzymała jakiś papier w ręku, ale gdy tylko mnie zobaczyła, od razu schowała go do torby. 
-Co tam chowasz? - zapytałam.
Ona tylko machnęła ręką, podbiegła do mnie, zaczęła mnie ściskać i całować. 
-Wszystkiego najlepszego kochanie!!
-Dziękuję, mamo, naprawdę, ale już mnie puść.
-Przepraszam. Zobacz, co mam.- w tym momencie wyjęła tort z lodówki, a z torby mały pakunek. - To dla Ciebie. 
-Nie musiałaś. - odpowiedziałam, mimo iż bardzo ucieszyłam się z prezentu. 
-Odpakuj, proszę.
Zdarłam papier, a pod nim było chyba z dziesięć warstw taśmy. Nieźle się z tym namęczyłam. W środku zobaczyłam odtwarzacz MP3, o którym zawsze marzyłam. 
-Och, dziękuję mamo! 
-Zaczekaj, jest coś jeszcze. -mówiła, wyjmując z szafy małe pudełko .- Tata kazał mi przekazać Ci to, gdy skończysz 13 lat, a właśnie dzisiaj jest ten dzień. Myślę, że się ucieszysz. 
Dała mi do ręki pudełko. Nie miałam pojęcia, co może w nim być. Gdy zdjęłam pokrywkę, okazało się, że jest tam przepiękny naszyjnik w kształcie serca. Pod nim leżał list. Łańcuszek był złoty, ale samo serduszko miało z jednej strony żółty kolor, a z drugiej czarny. Widniał na nim napis "Alohomora". Można je było otworzyć. Kiedy to zrobiłam, ujrzałam dwa zdjęcia. Na jednym znajdował się mój tata i ja. Trzymał mnie na rękach. Byłam wtedy bardzo mała. Na drugim z kolei dziewczynka. W pierwszej chwili pomyślałam, że to ja, ale po chwili zorientowałam się, że jest do mnie po prostu bardzo podobna. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, o co chodzi. 
Nadeszła kolej na przeczytanie listu. Może po prostu go tu przytoczę: 

Kochana córeczko!
Bardzo mi przykro, że nie mogę być teraz z Tobą, jednak nie wszystko da się zaplanować. 
Mimo wszystko, kiedyś znowu się spotkamy i bliżej poznamy. 
Ty dowiesz się o mnie jeszcze dużo rzeczy, nim nadejdzie ten moment. 
Dziś są Twoje trzynaste urodziny. Ja pamiętam Cię jako wesołą sześciolatkę i mam nadzieję, że nadal uśmiechasz się tak samo często i tak samo serdecznie. 
To serduszko symbolizuje moją miłość do Ciebie. 
Dziewczyna na zdjęciu to moja matka Stella. Zawsze byłaś do niej bardzo podobna. Odziedziczyłaś po niej coś wyjątkowego. Dziś dowiesz się, o czym mówię. 
Kocham Cię, Tata 
...

-Babia Stella?!- wykrzyknęłam - Nie była tutaj od dwóch lat. O co w tym chodzi? Bardzo się cieszę z tego listu, ale co jest takiego wyjątkowego? Nic kompletnie nie rozumiem. To przecież tylko kolejne urodziny. 
I wtedy właśnie zabrzmiał dzwonek do drzwi. Mama zbladła.

...

Oto pierwszy rozdział mojej książki. ;) Mi osobiście się nawet podoba, mam nadzieję, że Wam też przypadnie do gustu. Liczę na szczere opinie, nawet jeśli mają być negatywne. 

#Iryna.

niedziela, 26 stycznia 2014

Prolog.

Witajcie. Mam na imię Bonnie. Można powiedzieć zwykła nastolatka, taka jak miliony innych nastolatek. Mimo wszystko różnię się od moich rówieśniczek w znacznym stopniu, ale dowiedziałam się o tym niedawno.
Mam 14 lat. Trudny wiek. Dużo nauki. Szkoły nienawidziłam z całego serca. Dokuczali mi. Śmiali się ze mnie.  Że niby "inna", "dziwaczka". Ale czy "inność" jest taka zła? Może i trochę się od nich różniłam i to zawsze, ale to chyba nic złego.  Ja wolę nazywać to oryginalnością. To mi pomaga. 
Na początku przejmowałam się tymi przezwiskami, często płakałam w szkolnej łazience. Ale to minęło- zaczęłam wierzyć w siebie. Bo najważniejsze jest to, żebym to ja się akceptowała, a nie inni ludzie. Nie miałam wielu przyjaciół w mojej szkole, właściwie była jedna osoba, z którą mogłam normalnie porozmawiać i która rozumiała moje cierpienie. Narumi- jedyna przyjaciółka z czasów starej budy. 
Ją też nie akceptowano, ale z powodu wyglądu. Ma azjatyckie korzenie. Często nazywali ją "żółtkiem", ostro się wtedy denerwowała., ale - i za to ją podziwiałam - potrafiła walczyć z tymi, jak to ich nazywałyśmy, szczurami.
Mieszkam w Nowym Jorku - mieście, które nigdy nie śpi, a dokładniej na Wall Street. I mimo iż nienawidziłam swojego życia, kochałam, kocham i kochać będę to miasto do śmierci.
Pewnie zauważyliście, że pisałam w czasie przeszłym. "Nienawidziłam", "przejmowałam"- tak, bo moje życie się diametralnie zmieniło. A to za sprawą mojej kochanej babci Stelli. 
I o tym właśnie jest ta książka. Opowiem Wam moją historię, ale przed nami jeszcze dłuuuuga droga. 



...


Mam na imię Ania, ale będę się podpisywać #Iryna
Taki właśnie napisałam prolog do mojej, powiedzmy, książki. :) Mam nadzieję, że się spodoba. Książka jest związana z serią książek o Harrym Potterze. Jestem fanką, a że mam sporo czasu, postanowiłam sama wziąć się za pisanie. 
Moje "dzieło" będzie bardzo szczegółowe, postaram się dodać jakieś zdjęcia bohaterów, itp. :D

 #Iryna.